Protesty rozpoczęły się najpierw w Kordobie, a następnie w Madrycie, Barcelonie, Sewilli, Walencji i Toledo. Na czele pochodu w stolicy idą sekretarz generalny CCOO Ignacio Fernandez Toxo oraz szef UGT Candido Mendez.
Według syndykatów reforma jest nie tylko niesprawiedliwa, ale także bezużyteczna, gdyż "doprowadzi jedynie do jeszcze większego bezrobocia". "Trzonem tej reformy są arbitralne zwolnienia pracowników, zwolnienia bez porozumienia stron" - twierdzą związki zawodowe.
Przyjęta 10 lutego br. przez rząd Mariano Rajoya reforma m.in. zmniejsza wysokość odpraw dla pracowników oraz oferuje ulgi podatkowe za zatrudnianie osób młodych. Rząd argumentuje, że zapewnienie "większej płynności rynkowi pracy" umożliwi znalezienie zatrudnienia młodym Hiszpanom.
Sprzeciw wobec reformy wyraził sekretarz generalny największej partii opozycyjnej, socjalistycznej PSOE, Alfredo Perez Rubalcaba.
Reforma musi jeszcze zostać przyjęta przez parlament, w którym jednak rządząca Partia Ludowa (PP) ma większość absolutną. Rubalcaba zagroził zwróceniem się do Trybunału Konstytucyjnego, jeżeli reforma zostanie przyjęta, a prawnicy stwierdzą, że jest sprzeczna z konstytucją kraju. Związki zawodowe zapowiedziały w takim przypadku strajk generalny.
"Ta reforma jest niekorzystna dla wszystkich, z wyjątkiem przedsiębiorców, "uprzywilejowanej mniejszości" - uzasadnił Candido Mendez.
Prezes Hiszpańskiej Federacji Organizacji Pracodawców (CEOE), Juan Rosell, poparł reformę. "Żadna reforma nie tworzy miejsc pracy w krótkim okresie czasu, jej efekty będą widoczne w średnim okresie czasu" - uzasadnił.
Bezrobocie w Hiszpanii sięga 23 procent, a wśród osób poniżej 25 roku życia - ok. 50 procent, i jest największe w całej unii Europejskiej.
Grażyna Opińska (PAP)
opi/ jhp/ mhr/