Odpowiedź jest prosta: jako surowca do produkcji biogazu używa się tu wyłącznie odpadów, z których większość biogazownia dostaje za darmo. Są to np. zepsute owoce i warzywa (tzw. odpadowa masa roślinna) z supermarketów.

Inwestorem biogazowni w Skrzatuszu była polska spółka BBI Zeneris, która dziś używa innej nazwy – Skystone Capital i jest notowana na warszawskiej giełdzie. To miało być jej pierwsze, pilotażowe przedsięwzięcie w tej branży.

Skrzatuska biogazownia, o mocy 0,5 MW, ruszyła w marcu 2011 r. Jej lokalizacja była bardzo przemyślana. Posadowiono ją tuż obok gorzelni produkującej spirytus, zakładając wcześniej, że odpad z produkcji spirytusu, czyli tzw. wywar pogorzelniany, będzie głównym surowcem do produkcji biogazu, z którego energia z kolei zasili gorzelnię. To jednak nie wszystko. Dzięki takiej lokalizacji biogazowa instalacja w Skrzatuszu jest oddalona od zwartej zabudowy mieszkalnej o 800 metrów, a od najbliższych domów o 250 m. Wystarczająco daleko, żeby nie była uciążliwa dla sąsiadów.

Jeszcze na etapie projektu zaplanowano, że biogazownia w Skrzatuszu będzie wykorzystywała jako surowiec do produkcji przede wszystkim odpady (m.in. poubojowe, za które zarządca skrzatuskiej instalacji miał nie tylko nie płacić, ale i dostawać wynagrodzenie za ich utylizację), a do tego tylko niewielką domieszkę kiszonki z kukurydzy. W ten sposób zapewniono temu obiektowi tańszą eksploatację. Inwestor wyliczył, że gdyby zamiast tego jedynym surowcem była kukurydziana kiszonka, to musiałby wydawać na jej zakup ponad 700 tys. zł rocznie. Dlatego już podczas przygotowań do inwestycji zdecydował, że głównym substratem będą odpady, a nie kukurydza. Z dzisiejszego punktu widzenia okazuje się, że był to strzał w dziesiątkę, bo dziś w Polsce w najtrudniejszej sytuacji są te biogazownie, w których kiszonka z kukurydzy jest najważniejszym czy wręcz jedynym substratem.

Aktualnie większość surowców zużywanych przez tę biogazownię jest darmowa. Są to m.in. zepsute warzywa i owoce z supermarketów (tzw. odpadowa masa roślinna), odpady z niedalekiej krochmalni, resztki z produkcji oleju rzepakowego, a także odpady poprodukcyjne i przeterminowane soki z zakładów przetwórstwa owocowo-warzywnego w Wałczu. Te ostatnie mają jeden atut nie do przecenienia: udaje się z nich uzyskiwać więcej biogazu niż z wielu innych surowców.

Właściciel biogazowni w Skrzatuszu zastosował jeszcze jeden sposób na zapewnienie jej większej opłacalności. Wybudował przy niej instalację do podsuszania drewna. Dzięki temu może w całości wykorzystać ciepło produkowane z biogazu, a do końca 2012 r. otrzymywał z tego tytułu tzw. żółte certyfikaty. Od zeszłego roku tych certyfikatów już nie ma, więc zamiast nich zarządca skrzatuskiej instalacji postarał się o uzyskanie tzw. fioletowych certyfikatów. Ich cena jest dużo niższa niźli w przypadku żółtych, ale lepszy rydz niż nic. Tak czy owak, biogazownia w Skrzatuszu nie przynosi strat i pozwala na spłatę kredytu zaciągniętego na jej budowę. Niby nic wielkiego, ale dziś mało która rolnicza instalacja biogazowa w Polsce może się tym pochwalić. Niemal wszystkie przynoszą straty. Są też takie przypadki, że ktoś wybudował biogazownię rolniczą, może ją uruchamiać, ale nie robi tego, bo musiałby do niej dokładać, m.in. dlatego, że nastawił się na kiszonkę z kukurydzy jako główny surowiec. Wyjście z tej sytuacji jednak jest, czego dowodzi przykład biogazowni w Skrzatuszu.

Więcej: www.chronmyklimat.pl