- Problemem jest brak kadry. Mimo tych trudności, rada społeczna szpitala negatywnie zaopiniowała zawieszenie pracy oddziału – poinformował Włodzimierz Tutaj, rzecznik Urzędu Miasta w Częstochowie i dodał, że w szpitalu trwa właśnie remont za 6 mln zł. Chcą rozbudować SOR i dostosować go do obecnych przepisów. Na ten cel szpital i miasto pozyskały unijne środki. - To inwestycja realizowana po to, by oddział sprawnie działał i służył pacjentom. Chodzi też o bezpieczeństwo mieszkańców, nie tylko Częstochowy, ale i całego regionu. Dlatego mamy nadzieję, że ten kryzys uda się zażegnać - podkreślił.

W Częstochowie działa jeszcze drugi SOR w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. Najświętszej Maryi Panny. Jak zapewnia rzeczniczka placówki Anna Ginał, oddział ten, również modernizowany w związku z planowanym uruchomieniem tam centrum urazowego, jest w stanie obsłużyć wszystkich potrzebujących z Częstochowy i regionu. W ubiegłym roku pomocy w tym oddziale udzielono pomocy 60 tys. pacjentów.

 

Dają ogłoszenia, ale chętnych nie ma

Jednak problem ze znalezieniem lekarzy dyżurujących w szpitalnych oddziałach ratunkowych ma już dużo więcej placówek w całej Polsce.

- Potrzebowaliśmy lekarza ortopedy, który by dyżurował w naszym SOR, wielokrotnie dawaliśmy ogłoszenie, ale nikt się nie zgłosił – opowiada Piotr Gołaszewski, doradca prezesa zarządu Mazowieckiego Szpitala Bródnowskiego w Warszawie. – W połowie obsada dyżurów w naszym SOR opiera się na lekarzach kontraktowych, czyli zatrudnionych na umowie cywilno-prawnej. Stawki za godzinę dyżuru wynoszą od 60 do 85 zł brutto za godzinę, ale mimo to, nie ma chętnych, by podejmować pracę w takim oddziale, bo praca tu jest wyjątkowo obciążająca fizycznie i psychicznie.

Gołaszewski podaje, że rocznie do ich SOR-u zgłasza się ok. 55 tys. pacjentów.

W SOR tłok, pośpiech i nerwy

W szpitalnych oddziałach ratunkowych powinno udzielać się pomocy w nagłych, poważnych stanach i w sytuacji zagrożenia życia np.: w nagłym zatrzymaniu krążenia, urazach wielonarządowych czy urazach czaszkowo-mózgowych u pacjentów z wypadków komunikacyjnych. Jednak do oddziałów ratunkowych często zgłaszają się także chorzy z bólem gardła, gorączką czy biegunką. Ponieważ nie są w stanie zagrożenia życia, po pomoc powinni udać się do swojego lekarza rodzinnego. To sprawia, że w SOR-ach jest tłok. Bywa też nerwowo, gdy pacjent z gorączką na przyjęcie czeka 5 godzin, bo akurat przyjechał ranny z wypadku i zgłosiło się wielu innych chorych w dużo cięższym stanie.

- W SOR praca jest nieprzewidywalna. Zdarza się, że przyjeżdża karetka z pacjentem z wypadku, a za chwilę ląduje śmigłowiec z człowiekiem w stanie zagrożenia życia. W takim oddziale trzeba szybko podejmować wiele decyzji. To ogromna odpowiedzialność. Nie wszyscy chcą pracować pod taką presją czasu – mówi Piotr Gołaszewski.

Starzejące się kadry medyczne nie chcą brać wyczerpujących dyżurów

Jerzy Gryglewicz, ekspert w zakresie ochrony zdrowia z Uczelni Łazarskiego podkreśla, że to, że szpitale coraz częściej mają problem ze znalezieniem lekarzy na dyżury w SOR, to skutek ogromnych braków kadrowych w zawodach medycznych w Polsce.

- Co chwilę słyszymy, że gdzieś trzeba zamknąć lub zawiesić oddział z powodu braku specjalistów – mówi Gryglewicz. - Niestety takich komunikatów będzie coraz więcej, bo w Polsce jest najmniej lekarzy w Unii Europejskiej. Na dodatek średni wiek lekarza przekracza 51 lat. Nic dziwnego, że coraz starsze kadry medyczne nie chcą brać wyczerpujących dyżurów w SOR. Są badania, które pokazują, że praca na oddziałach ratunkowych jest najbardziej stresująca i szybciej dochodzi do wypalenia zawodowego. Osoby pracujące na takich oddziałach żyją średnio o 5 lat krócej niż specjaliści zatrudnieni na innych oddziałach.

Gryglewicz dodaje, że także w Warszawie, gdzie mieszka najwięcej specjalistów w Polsce, też jest coraz większy problem ze znalezieniem chętnych na dyżury w SOR. – Dyrekcje podnoszą wynagrodzenia, proponują już nawet ponad 100 zł za godzinę, ale chętnych nie ma – mówi Gryglewicz. – Pieniądze to nie wszystko. Specjaliści wolą iść do prywatnych klinik operować planowych pacjentów niż na dyżurze w szpitalu przyjąć kilkudziesięciu chorych. (Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska/PAP)