Nikt nie jest doskonały, tym bardziej nie jest taką ustawa o działalności leczniczej. Jednak jej zaistnienie wymusza zmianę myślenia o ochronie zdrowia. Złoty róg obfitości okazał się być zwykłym rachunkiem bankowym. Gdy pozostaje pusty, nie można z niego czerpać nawet na najbardziej zbożny cel.

Gospodarka i społeczeństwo w czasach wyzwań potrzebuje prawdy. Pierwszy raz mówił o tym otwarcie prof. Zbigniew Religa: "Leczymy wszystkich pacjentów, wszystkie choroby, ale nie wszystkimi metodami". Dla wielu osób słowa te były szokiem. Oznaczały, że państwo nie będzie spełniać wszystkich ambicji społeczeństwa w tak krytycznym i wrażliwym obszarze, jakim jest zdrowie. Dziś, po czterech latach, kryzysie sektora finansowego, napięciu finansów publicznych, a także wobec wyzwań przed jakimi stoi Unia Europejska i Polska w świecie globalnej gospodarki, padają słowa idące jeszcze dalej. Jeśli państwa, bez względu na wysiłki mądrego zarządu, nie stać na prowadzenie szpitala, to powinien dobrać na wspólników partnerów prywatnych lub zamknąć taki szpital raz na zawsze. Rzecz jasna samorządowi nie będzie zależeć na zamknięciu szpitala. A przy tym, w sytuacji braku środków na inwestycje, ustawa daje mu kapitalną możliwość skorzystania ze wsparcia inwestorów instytucjonalnych. To jednak nadal pozostaje barierą mentalną dla wielu lokalnych środowisk. Tymczasem udział partnera prywatnego w zarządzaniu szpitalem jest największą szansą, jaką daje ustawa o działalności leczniczej. Gdyby ustawa miała doprowadzić li tylko do przekształcenia szpitali prowadzonych w formie SPZOZ do spółki kapitałowej, byłoby to daleko niewystarczające do osiągnięcia zamierzonego efektu w zakresie poprawy dostępności usług medycznych i efektywności wykorzystania środków publicznych. Jeśli publiczny właściciel, a dokładniej jego reprezentanci, nie gospodarowali optymalnie dobrem publicznym w formie SPZOZ, to w spółce kapitałowej nie doznają nadzwyczajnego uzdrowienia. Raczej ubezwłasnowolnią zarząd ograniczając obszary samodzielnego podejmowania decyzji. Zatrudnią ludzi małostkowych i uległych. Będą wymagali opinii rady nadzorczej. Ba! Może nawet wprowadzą zapisy, w których nadzwyczajne zebranie udziałowców straci swój nadzwyczajny charakter, gdyż tak wiele spraw będzie przesuniętych do jego kompetencji. Uzależniając decyzje zarządu od opinii rady nadzorczej będą mogli zręcznie manipulować z tylnego siedzenia zarządem realizując swoje partykularne interesy. Walne będzie w mocy zakwestionować działania zarządu i interpretować ich skutki, jeśli rada nadzorcza opiniowała je negatywnie. Stąd krótka ścieżka do wymuszania na zarządzie, pod wpływem mniej lub bardziej bezpośrednich gróźb pracowniczych, decyzji o zatrudnianiu określonych osób, podpisywaniu umów ze wskazanymi partnerami i podejmowania działań sprzecznych z interesem spółki i jej klientów - w tym wypadku pacjentów. Taki niechlubny scenariusz jest jak najbardziej możliwy. Oby nigdy nie maił miejsca! Najlepiej może mu zapobiec odpowiedzialna postawa samorządowców. A co jeśli interesy osób lub co bardziej prawdopodobne środowisk byłyby w przewadze? Udział partnera instytucjonalnego wnosi ład korporacyjny, który minimalizuje, a w praktyce wyklucza takie sytuacje. Problem polega na tym, że współpraca z takim partnerem nie jest prosta. Od spisania umowy wspólników (nie mylić z umową spółki) po bieżące relacje w spółce. Wymaga wiedzy i doświadczenia, charakterystycznego dla świata korporacyjnego. Wiedzę tę można pozyskać zatrudniając właściwych ludzi, odpowiednio ich szkoląc lub wspierając się ekspertyzą firm doradczych. Cieszy, że takie procesy są już widoczne w spółkach prowadzonych przez samorządy. Jednak niezbędna jest społeczna zmiana mentalności - akceptacja tego, że prywatny partner lub właściciel może realizować misję publiczną, tylko konieczne są do tego odpowiednie uzgodnienia i właściwy nadzór. Należy być jednak dobrej myśli. Jeśli piekarnie, mimo że dostarczają dobro społecznie niezbędne, mogą być i są w Polsce prywatne, to oczekiwałbym, że także w ochronie zdrowia taka transformacja myślenia będzie możliwa. Może się okazać, że wymusi ją sytuacja ekonomiczna i wyzwolenie ludzkiej przedsiębiorczości. 25 lat temu piekarnie, wytwarzające produkt absolutnie pierwszej potrzeby, były publiczne. Nie mogło być inaczej. Dziś już mało kto o tym pamięta.