1. Obecność akceptowana
Prawo do bycia z dzieckiem w szpitalu jest dziś normą akceptowaną przez personel medyczny i gwarantowaną przez ustawę o zakładach opieki zdrowotnej z 1991 r. oraz Europejską Kartą Praw Dziecka w Szpitalu. W tej kwestii dokonała się prawdziwa rewolucja, bo jeszcze całkiem niedawno wizyty trwały dwie godziny w określone dni tygodnia. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych kampanię uświadamiającą rodzicom ich prawa prowadził Komitet Ochrony Praw Dziecka. Kolejną w 2003 r., zatytułowaną „Szpital z sercem”, zorganizowały przy wsparciu Telekomunikacji Polskiej „Gazeta Wyborcza” i miesięcznik „Dziecko”. Jej efekty tak widzi dziennikarka „Polityki” Joanna Podgórska: „Szpitale pomalowały ściany na pastelowo, wywiesiły deklaracje, że kluczową kwestią jest zapewnienie dziecku poczucia bezpieczeństwa, a rodzice mają prawo nie tylko do obecności na oddziale, ale także do podanej w zrozumiałej formie informacji, o wszystkim, co się z dzieckiem dzieje”1.
Wpuszczenie rodziców na oddziały nie zakończyło jednak problemów. Pojawiły się nowe sytuacje, konflikty, których rozwiązywania nikt personelu szpitala nie uczył, nie przygotowywał. Na forach internetowych można znaleźć mnóstwo dramatycznych relacji z pobytu z dzieckiem w szpitalu. Pracownicy lecznic podchodzą do nich z dystansem. Z pewnością część z tych relacji jest przesadzona, ale nie zmienia to faktu, że problem współprzebywania istnieje i wymaga poważnej dyskusji.

2. Gdzie leży problem?
Zarówno rodzice, jak i personel medyczny podkreślają w wypowiedziach, że najważniejsze jest dobro dziecka. To fakt bezsporny i dlatego personel „znosi” rodziców, bo dzieci z rodzicami „lepiej się leczą”, a rodzice, będąc w szpitalu, wykonują przy dziecku czynności pielęgnacyjne. Rodzice w sytuacji silnego stresu często nie odnajdują się w szpitalnej rutynie, rozkładzie dnia, który personel traktuje jako obowiązujący od „zawsze”. Oni, będąc tu od wczoraj, nie wiedzą, jak jest „od zawsze”. Są bezradni, zagubieni. Uważają, że personel powinien o tym wiedzieć i akceptować fakt, że mają prawo nie wiedzieć i dopytywać. Z drugiej strony większość szpitali przygotowała broszury, ulotki informujące w przyjazny i prosty sposób o zasadach panujących w danej klinice. Większość szpitali umieszcza też przydatne informacje na swoich stronach WWW i można je tam bez problemu znaleźć. Często jednak rodzice nie chcą zajrzeć do internetu, przeczytać ulotki, a znacznie by to wszystkim ułatwiło zadanie. Spotykałam się z postawą, że zjawiając się z dzieckiem na oddziale na umówione przyjęcie (nie na izbę przyjęć w nagłej sprawie), a priori uważali: „jakoś tam się dowiem, czytać nie będę”. Część rodziców nie chce zaakceptować faktu, że w szpitalu są w ogóle jakieś reguły, inne dzieci, inni rodzice. Taka postawa bardzo utrudnia wzajemne funkcjonowanie wszystkim. Zupełnie inaczej jest na oddziałach, gdzie dzieci leczone są dłużej. Rodzice wytwarzają tu po kilku dniach rodzaj małej, doskonale współdziałającej wspólnoty. Nie awanturują się o łazienkę, razem robią zakupy, stawiają jeden telewizor i dzieci wspólnie oglądają bajki itp. Istotne jest, by rodzice mieli świadomość, że szpital jest miejscem specyficznym, że reguły, którymi się rządzi, służą efektywnej opiece i leczeniu, że ma to sens. „Czasem zdarza się, że rodzice są agresywni, chcą postawić na swoim. Ale zwykle przekonuję ich, że dla dobra dziecka muszą zastosować się do zaleceń. A jeśli sama nie potrafię wytłumaczyć o co chodzi, odsyłam do przełożonego. Zawsze pamiętam, że nawet podczas konfliktu mamy wspólny cel – żeby dziecko wyzdrowiało” – mówi doświadczona pielęgniarka.

Przebywanie rodziców na oddziale pediatrycznym nie jest w sensie organizacyjnym dla szpitala łatwe. W sezonie zimowym raz na jakiś czas pojawiają się programy interwencyjne w telewizji piętnujące daną jednostkę za fakt, że pobiera opłatę za łóżko dla rodzica. Do świadomości społecznej nie trafia jednak argument, że rodzic, a najczęściej i mama i tata, a od czasu do czasu dziadek, babcia czy ciocia, generują określone koszty związane z ich obecnością przy dziecku. Koszty te obciążają budżet szpitala. Mimo prób ze strony specjalistycznych szpitali dziecięcych nigdy nie udało się skłonić Narodowego Funduszu Zdrowia do uwzględnienia choćby ich części przy wycenie świadczeń pediatrycznych. Szpital po prostu na to nie ma pieniędzy. W naszym kraju nie ma pożądanego zwyczaju szanowania faktu, że w szpitalu się pracuje, i dzieci odwiedzane są grupowo. O ile łatwiej byłoby, gdyby odbywało się to na zmianę. Najtrudniej jest szpitalom specjalistycznym, do których kieruje się dzieci z całego kraju – rodzice na czas choroby dziecka zamieszkują wtedy w szpitalu.

3. Komunikować się, ale nie generalizować
Rodzice narzekają, że personel medyczny, ze szczególnym wskazaniem na pielęgniarki, „źle się komunikuje”, jest niemiły, opryskliwy i „ma humory”. Wiele zależy od indywidualnych cech i predyspozycji danej osoby. „Zawsze staram się uprzejmie komunikować z rodzicami dzieci. Tu nie chodzi o to, żebyśmy się bajerowali. Trzeba z nimi rozmawiać w taki sposób, by odczuli, że ich dziecko jest ważne. I że jest w dobrych rękach”2 – uważa Marianna Cywka, pielęgniarka pediatryczna z Gdańska, uhonorowana przez Prezydenta Miasta Gdańska za kompetencję i życzliwość.
Rodzicom przeszkadza, że nikt im nie tłumaczy lub tłumaczy nie tak (za rzadko, za mało szczegółowo), jakie będą wykonywane badania, jaka jest ich kolejność, czego się z nich dowiemy. To zrozumiałe, oczywiste i naturalne, że każdy rodzic chce wiedzieć, co się będzie działo z ich dzieckiem. Dla rodzica to jedno jedyne dziecko na oddziale jest najważniejsze, ale czasem potrzebna jest chwila cierpliwości, ustąpienia prawa do informacji innym rodzicom dziecka, wstrzymanie emocji. Z drugiej strony zaś pielęgniarki narzekają, że rodzice czerpią wiedzę medyczną od „doktora Googla”, gdzie roi się od bzdur, wdają się w dyskusje, nie słuchają zaleceń i np. domagają się niepotrzebnych badań, bo „koleżanki dziecko miało, a moje czemu nie”. „Czasem zdarza się, że rodzice domagają się określonych szczepień. Usłyszeli od znajomych lub wyczytali z internetu, że ma być to i nic innego. Wtedy z całą sympatią wyjaśniam, że owszem, posiadają wiedzę, ale jest ona niepełna, bo dla dziecka w tym wieku ta szczepionka się nie nadaje. Czasem próbują jakąś szczepionkę wymusić. Czasem zdarza się, że rodzice są agresywni, chcą postawić na swoim. Zawsze pamiętam jednak, że nawet podczas konfliktu mamy wspólny cel: żeby dziecko wyzdrowiało”3 – stwierdza Marianna Cywka.

Warto pamiętać, że zgodnie z prawem informacji o stanie zdrowia udziela lekarz. I nie ma sensu, żeby chodził oddzielnie tata, potem mama, a jeszcze i babcia się przejdzie, bo może każdy się dowie czegoś innego. Lekarzowi jest łatwiej kojarzyć dziecko z jednym „informatorem”; nie ma sensu tworzenie łańcuszka wywiadowczego.
(...)