Jestem udręczony trwającym pięć lat postępowaniem przed sądem lekarskim. Nie mam siły rozmawiać, mam dość, a poza tym się boję – przekazuje przez kolegów dr Jan B., lekarz z Poznania, homeopata. Od 2006 r. tłumaczył, że nie jest szarlatanem, że nie morduje swoich pacjentów, tylko przeciwnie – skutecznie im pomaga. Wprawdzie proces zakończył się po jego myśli, ale uraz został.

Podobnie na prośbę o rozmowę reaguje dr Aleksander P. z Opola, okulista i homeopata, który w swojej praktyce posługiwał się także irydologią (diagnozowanie na podstawie wyglądu tęczówki oka). I on, zanim wygrał proces toczący się przeciwko niemu przed sądem lekarskim, zszargał sobie nerwy. Teraz wolałby zapomnieć i nie wychylać się chociaż przez chwilę. Zamiast leczyć i – jak większość kolegów po fachu – wypisywać recepty na antybiotyki, które i tak nie działają na wirusy, zajmuje się profilaktyką. Ale ma świadomość, że robi coś dobrego.

Spora część dyplomowanych lekarzy, którzy stosują w praktyce homeopatię i inne metody medycyny naturalnej, robi to może nie w tajemnicy, ale starając się nie nadawać sprawie rozgłosu. Boją się, że mogą oberwać. Medycyna akademicka nie toleruje metod, o których nie wykłada się na studiach. Bezlitosna jest zwłaszcza w stosunku do homeopatii, która, nawiasem mówiąc, nie jest w Polsce zabroniona, a wiele leków homeopatycznych dostępnych jest tylko na receptę. Mimo tego stanowisko Naczelnej Rady Lekarskiej jest niezmienne od lat. „(Rada) Negatywnie oceniła stosowanie przez lekarzy nienaukowych metod leczenia, wskazując, iż posługiwanie się takimi metodami narusza, w jej ocenie, art. 57 kodeksu etyki lekarskiej. Zgodnie z treścią art. 57 kodeksu etyki lekarskiej lekarzowi nie wolno posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe, bezwartościowe lub niezweryfikowanymi naukowo” – odpisał prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz, kiedy zapytałam, czy medycyna akademicka i naturalna muszą się zwalczać tak zaciekle. Choć mogłyby – a tak dzieje się w wielu cywilizowanych krajach – dla dobra pacjentów zgodnie koegzystować.

Kazimierz Pyzia z Porąbki studia medyczne kończył jeszcze w latach 60. na Akademii Medycznej w Krakowie. Od dziecka był blisko przyrody, więc ciągnęło go do niej także na studiach. Zaangażował się w studenckie koło naukowe medycyny naturalnej, jeździł na obozy śladami medycyny ludowej. Interesowało go, jak opowiada, w jaki sposób ludzie od setek lat leczyli się i dbali o swoje zdrowie. Bez antybiotyków i zaawansowanej chemii, czerpiąc wprost z natury. – Zrobiłem specjalizację z pediatrii. Potem z medycyny ogólnej – wylicza. Przez ponad 40 lat pracy wziął kilka dni zwolnienia. Był inicjatorem budowy ośrodka zdrowia, pomógł tysiącom chorych. Zawsze pracował na prowincji, na pierwszej linii. Dziś ma żal, że potraktowali go tak samo jak pijaka, bumelanta czy takiego, który zrobił krzywdę chorym. I za co? Za to, że ordynował swoim pacjentom bańki? Że ma, jak to mówią, dobrą rękę do chorych? Leczył ziołami? Czy może chodzi o to, że nie krył się z tym, że skończył kurs radiestezji? Albo że homeopatia to dla niego nie czary-mary, tylko jedna z metod, dzięki którym jest w stanie ulżyć tym wszystkim ludziom, którzy przychodzą do niego z lękiem (bo choroba), ale też z nadzieją. Kiedy Izba Lekarska zarzuciła mu łamanie art. 57 kodeksu etyki lekarskiej, powiedział stop. Zawiesił wykonywanie praktyki lekarskiej. Prowadzi gabinet medycyny naturalnej, w którym nadal pomaga chorym.

Liczba lekarzy czynnych zawodowo wynosi w Polsce 121,4 tys. Jeśli dodać do tego ok. 32 tys. dentystów, wychodzi ponad 150 tys. osób, które zdecydowały się na trudne studia i niełatwą drogę zawodową. Medycyną naturalną zajmuje się nie więcej niż 10 proc. Znakomita większość z nich zarabia może tysiąc złotych więcej, niż wynosi średnia krajowa. Każdy z adeptów medycyny musiał złożyć przyrzeczenie zwane przysięgą Hipokratesa. Jeden z jej fragmentów mówi o tym, że medyk będzie stosował zabiegi lecznicze wedle swoich możności i zdolności ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy. Oczekiwania społeczne są duże. A lekarze, jak mówi Ewa Wojciechowska, okulistka ze Szczecina, zaczynają zazwyczaj pracę z głową pełną ideałów, choć często ze zbyt małą wiedzą.
Głównie o brak wiedzy młodych adeptów medycyny wszystko się rozbija. W Polsce, w przeciwieństwie do większości europejskich krajów, gdzie leczenie homeopatyczne jest uznaną formą terapii, o medycynie komplementarnej nie uczy się na uczelniach medycznych. A lekarze są zniechęcani (choćby właśnie poprzez stawianie ich przed sądami lekarskimi) do jej praktykowania. Inni mają do tych metod o wiele bardziej otwarty stosunek. W 8 z 27 państw członkowskich Unii Europejskiej – w Belgii, Danii, Bułgarii, Niemczech, na Węgrzech, w Irlandii, Portugalii i Wielkiej Brytanii – obowiązują narodowe programy medycyny komplementarnej i alternatywnej, w tym homeopatii (Complementary and Alternative Medicine – CAM). W Niemczech, Austrii, Szwajcarii i na Łotwie homeopatia jest oficjalnie uznaną umiejętnością lekarską. Mało tego: w Szwajcarii dostęp do medycyny komplementarnej, w tym homeopatii, jest możliwy w ramach podstawowego ubezpieczenia zdrowotnego. Oficjalny raport rządu Szwajcarii mówi o tym, że homeopatia to bezpieczne, tanie i skuteczne leczenie.


We Francji refundowane są koszty konsultacji i leczenia homeopatycznego, a w Wielkiej Brytanii taka terapia jest dostępna w ramach publicznego systemu służby zdrowia. Im dalej w świat, tym większe poważanie. Jako odrębną specjalizację medyczną, na równi z, dajmy na to, pulmonologią czy onkologią, traktuje się ją w krajach Ameryki Południowej (Brazylia, Chile, Columbia, Costa Rica, Kuba, Ekwador, Meksyk), Azji (Indie, Pakistan, Sri Lanka). W niektórych miejscach homeopatia jest włączona w narodowy program opieki zdrowotnej – np. w Brazylii, Sri Lance, Meksyku, Pakistanie.
Także w USA lekarz praktykujący w każdym stanie ma prawo do stosowania homeopatii. W Niemczech 3/4 lekarzy praktyków stosuje alternatywne formy leczenia u pacjentów, we Francji 1/5, w Belgii czyni tak 1/4 lekarzy rodzinnych. W Szwajcarii w 2009 r. odbyło się referendum, w którym 67 proc. społeczeństwa opowiedziało się za wprowadzeniem medycyny komplementarnej do podstawowej opieki zdrowotnej, więc włączono homeopatię do obowiązkowego systemu ubezpieczeń medycznych. Natomiast w Polsce towarzyszy jej czarny PR. Plus niewiedza.

Jeśli prześledzić drogę innych lekarzy, którzy od zakończenia studiów medycznych z prostej drogi „szybko zbadaj i wypisz receptę” zboczyli na krętą ścieżkę medycyny alternatywnej, okaże się, że decydującym bodźcem był zły stan zdrowia ich samych lub kogoś z rodziny.
Kazimierz Pyzia opowiada, że dla niego impulsem była choroba żony. Zdawali sobie sprawę z tego, że po wyczerpującej terapii czeka ją śmierć, za rok, najwyżej dwa lata. Odmówili. Dziś, po 28 latach, to żona często odbiera telefon i załatwia sprawę korespondencji e-mailowej, do której on, przyznaje, nie ma czasu ani głowy.

Podobną historię opowiada dr Andrzej Janus, pediatra, lekarz po Wojskowej Akademii Medycznej, człowiek do cna racjonalny. Miał 40 lat, kiedy zaczął chorować. Sypać się, po prostu. Stres, kiepski tryb życia. I nadciśnienie, choroba wieńcowa, zapalenie stawów, rozregulowany żołądek, wrzody dwunastnicy. Leki, leki, leki. Wreszcie: krwotok wewnętrzny. – Powiedziałem dość. W tę albo we w tę. Tak się dłużej żyć nie da – mówi dziś.

Zaczął się interesować innymi sposobami powrotu do zdrowia niż te, które dotąd stosował wobec innych. I okazało się, że kartezjańskie podejście do człowieka i jego zdrowia nie jest ani jedynym, ani najlepszym.

Aby zrozumieć spór, jaki się toczy między zwolennikami obowiązującego u nas podejścia do człowieka, jego ciała i zdrowia, niezbędna będzie odrobina filozofii.

W polskiej medycynie na człowieka patrzy się przez pryzmat, jaki swoimi dziełami zbudowali Platon i Rene Descartes, zwany Kartezjuszem. Otóż, mówiąc w wielkim skrócie, człowiek to połączenie duszy (umysłu) przywiązanej do ciała, które jest czymś odrębnym, wręcz zawalidrogą. Jest wprawdzie bardzo skomplikowane, trudno je obsługiwać, ale w gruncie rzeczy niewiele się różni od urządzenia. Wystarczy poznać zasady rządzące jego działaniem, aby móc je naprawiać.

Kartezjuszowskie podejście stało się podstawą nowożytnej nauki. Z wielkim dla niej pożytkiem. Tworzącemu w XVII wieku myślicielowi zawdzięczamy dużo więcej, niż może pomieścić ten artykuł – choćby geometrię różniczkową, zasadę zachowania pędu czy liczby urojone. Ale też przekonanie, że wszystko można zmierzyć, zważyć, zbadać. Model, dzięki któremu możemy się cieszyć choćby rozwojem farmakologii opartej na znajomości przemian chemicznych w organizmie czy wielkimi osiągnięciami chirurgii, stał się jednak w pewnym momencie ograniczeniem. Sprawia bowiem, że jesteśmy skłonni negować istotę ludzką jako całość. A jej dysfunkcje, a więc i choroby, traktować tylko jako zaburzenia „maszyny” spowodowane awarią na którymś z poziomów – fizycznym, chemicznym, komórkowym. Medycyna holistyczna (w tym homeopatia) twierdzi natomiast, że to, w jaki sposób funkcjonuje nasze ciało, zależy od całości życia. Nastawienia do rzeczywistości, odżywiania, stosunku do innych ludzi etc. Choroba zatem to problem całego człowieka i jego otoczenia. Można jej przeciwdziałać, zmieniając np. tryb życia, jadłospis, relacje z innymi ludźmi. wiać, odesłał do swojego bloga na portalu Racjonalista.pl. „Nie zgadzam się, by mój głos pałętał się pośród majaczeń oszustów. Wszystko, co wysłałem (chodzi o linki do tekstów w internecie – red.) nie jest do wykorzystania”.
Dr Andrzej Janus odłożył swój dyplom lekarski na półkę. Nie dlatego, że chciał, lecz – jak mówi – został zmuszony. Szefostwu przychodni, w której pracował, nie podobało się, że wypisuje pacjentom leki homeopatyczne. Jako że nie zrozumiał w porę rzucanych półgębkiem napomnień, dostał wilczy bilet. Pewnego dnia stawił się do pracy po urlopie i od sprzątaczki dowiedział się, że nie jest już zatrudniony. Bardzo to przeżył. Ale jakoś daje sobie radę. Przeszedł na emeryturę i teraz radzi swoim pacjentom, jak dbać o siebie, uwzględniając siły natury. Nie żałuje. Gdyby miał jeszcze raz podjąć decyzję, zrobiłby tak samo.

Na razie jednak koncerny farmaceutyczne nie mają powodów do obaw. W ciągu ostatniej dekady sprzedaż leków homeopatycznych spadła o połowę. Jedni widzą w tym zwycięstwo racjonalizmu. Drudzy przegraną zdrowego rozsądku. Walka się toczy. Mając jednak przed oczyma wielomiesięczne kolejki w przychodniach i szpitalach, biorąc pod uwagę niedofinansowanie naszej służby zdrowia, warto byłoby pomyśleć o pacjentach. Nieżyjący już prof. n. med. Kazimierz Imieliński, były prezes Polskiej Akademii Medycyny, powtarzał, że podziały na naukową i nienaukową są sztuczne. Głównym zadaniem jest skuteczna pomoc choremu człowiekowi, więc obie powinny się uzupełniać.
We Francji leczenie homeopatyczne jest refundowane, w Wielkiej Brytanii taka terapia jest dostępna w placówkach publicznych. W Polsce Naczelna Rada Lekarska stwierdziła, że to metoda szkodliwa, bezwartościowa i niezweryfikowana naukowo
W ciągu dwóch dekad sprzedaż leków homeopatycznych spadła o połowę. Jedni widzą w tym zwycięstwo racjonalizmu, inni przegraną zdrowego rozsądku

Źródło: Gazeta Prawna