W niedzielę, w drugiej turze przedterminowych wyborów na prezydenta Elbląga Jerzy Wilk z PiS uzyskał 51,74 proc. poparcia, pokonując kandydatkę PO Elżbietę Gelert, która uzyskała 48,26 proc. poparcia.

"Widać, że to swoista kara za arogancję poprzedniego układu władzy w Elblągu. Opinia publiczna zareagowała na różne zjawiska patologii, które tam były widoczne" - powiedział prezydent, który we wtorek był gościem "Faktów po Faktach" w TVN24.

Według Komorowskiego podczas wyborów w Elblągu "ogromna cześć opinii publicznej kierowała się pewną racjonalnością, nie tylko emocjami, bo wynik nie jest nokautem żadnej ze stron, jest bardzo wyrównany".

"Teraz sprawdzianem będzie dla tych, którzy wygrali, to czy posiadają zdolność przekonania innych środowisk politycznych, że warto wspólnie dźwigać odpowiedzialność za Elbląg" - podkreślił prezydent. Dodał, że "często na fali krytyki można zdobyć władzę, ale niekoniecznie prawidłowo tej władzy użyć".

Pytany, czy uważa wynik wyborczy w Elblągu za klęskę PO, prezydent przypomniał, że w ostatnich latach niejednokrotnie odwoływano prezydentów miast. "To byli prezydenci prawicowi - np. pan Kropiwnicki w Łodzi, pan Wrona w Częstochowie, byli lewicowi, teraz padło na +platformersów+ i to tak chodzi po Polsce" - mówił.

Według Komorowskiego tam, gdzie jest potrzeba "odsunięcia od władzy ludzi mających na koncie jakieś skandale, elementy ewidentnych grzechów wobec własnych obywateli, to system działa". Ale - dodał - niepokoi go, że przy tej okazji pojawia się często "pokusa czysto politycznego, partyjnego rozgrywania samorządów".

"Ja wiązałem dużo większe nadzieje na takie odpartyjnienie, a przynajmniej postawienie partiom politycznym wymogu przedstawienie ludzi naprawdę dobrze przygotowanych merytorycznie. To w dużej mierze się udało" - mówił prezydent. Zaznaczył, że według jego wiedzy nigdzie nie odwołano prezydenta, który nie był związany z żadną partią - "takiego samorządowca do kwadratu".

Według prezydenta dzieje się tak, bo "samorządowcy tacy siłą rzeczy bardziej się pilnują" i częściej zasięgają opinii obywateli o swoich działaniach, przez co popełniają mniej błędów.

"Ale jest i druga strona. To jest trochę na zasadzie +wybijania sobie+ własnych atutów przez partie polityczne kosztem samorządów, kosztem miast czy gmin. Jest taka zaciekłość partyjna, która się przenosi na działania zmierzające do +wysadzania z siodła+ konkurencji politycznej, a nie konkurencji mającej receptę na lepsze rządzenie miastem" - mówił prezydent. "To jest poważny problem" - ocenił.

W związku z tym prezydent zapowiedział, że zamierza skierować we wrześniu do Sejmu projekt nowelizacji ustawy samorządowej, która "nieco inaczej" regulowałaby kwestię referendum. Podkreślił, że uważa instytucję referendum za bardzo pożyteczną, pod warunkiem, że nie staje się ono "prostym cepem politycznym do walenia w łeb konkurencji".

Poinformował, że będzie proponował likwidację progów frekwencji dla referendów merytorycznych. "Np. w kwestii: czy wybudować szkołę, czy dwa przedszkola, albo czy wydać pieniądze na ośrodek sportu, czy na drogi. Tu powinniśmy zachęcać obywateli do partycypacji w decyzjach" - podkreślił prezydent.

"A tam, gdzie może wchodzić w grę prosta decyzja personalna i podejrzenie, że to jest motywowane interesem partyjnym, a nie interesem miejscowości, według mnie warto się zastanowić nad podniesieniem progu frekwencji. Będę proponował, aby podnieść ją do takiego poziomu, jakim dana osoba była wybrana, by dać szansę wszystkim jego wyborcom do wypowiedzenia się i oceny jego pracy" - wyjaśnił.

Przygotowany w Kancelarii Prezydenta projekt ustawy samorządowej przewiduje m.in., że referenda lokalne byłyby ważne bez względu na liczbę uczestniczących w nich osób. Wyjątek stanowić miałoby referendum w sprawie odwołania organu jednostki samorządu wyłonionego w wyborach bezpośrednich - dla ważności takiego referendum konieczna byłaby frekwencja nie mniejsza niż w czasie wyborów tego organu; obecnie jest to 3/5 liczby osób, które wzięły udział w wyborach.

Frekwencja w elbląskich wyborach wyniosła 34,69 proc. Do urn poszło o blisko 3 tys. osób więcej niż w drugiej turze wyborów samorządowych w 2010 roku. Przedterminowe wybory w Elblągu były konsekwencją kwietniowego referendum, w którym mieszkańcy odwołali przed końcem kadencji poprzednie władze: prezydenta Grzegorza Nowaczyka (PO) i radę miasta, w której to ugrupowanie miało większość.