Rozmowa z prof. Jackiem Janowskim z Politechniki Warszawskiej

Krzysztof Sobczak: Korzystając z internetu często spotykamy się z różnego rodzaju regułami, które musimy akceptować. Jaki jest ich status, jak mamy je traktować?

Jacek Janowski: Każdy z nas jest na wiele sposobów wikłany w działanie nowoczesnych technologii. Widzimy w tym różnorakie zalety i korzyści.

Czasem też popadamy z tego powodu w jakieś kłopoty.

Tak się zdarza, ponieważ często lekceważymy zagrożenia z tego wynikające. A to dlatego, że wyżej sobie cenimy te korzyści, bywa że bieżące, chwilowe. A odsuwamy od siebie myślenie o bardziej perspektywicznych sprawach, w tym o różnych niebezpieczeństwach. Bo one są mniej widoczne. Ale faktem jest, że technologia coraz bardziej wpływa na naszą rzeczywistość, ale też coraz szerzej przenosimy swoje sprawy do cyberprzestrzeni. To jest obecnie masowe zjawisko, które dotyczy życia prywatnego, kontaktów towarzyskich, spraw urzędowych, transakcji finansowych.

Nasze relacje ekonomiczne przenoszą się coraz bardziej do sieci.

Więcej, cała gospodarka coraz bardziej przenosi się do tej sfery, a przynajmniej nie może się bez niej obyć. W każdym razie coraz więcej naszych spraw jest tam lokowanych i załatwianych, w tym samym związane z nimi zagrożenia też tam się pojawiają. To są zarówno zagrożenia typu kradzież informacji czy tożsamości, ale także związane z przebudową naszej mentalności, która zaczyna coraz bardziej przyzwalać na utratę naszej tożsamości, podmiotowości, samodzielności i autonomii. Rezygnujemy z tych wartości ciesząc się z korzyści, które otrzymujemy.

 

Nie doceniamy tych zagrożeń, nie widzimy ich?

Jedno i drugie. Po pierwsze dlatego, że korzyści widzimy od razu, a straty mogą wystąpić później. A po drugie, wiele z takich zagrożeń ma miejsce na innym poziomie, wręcz takim cywilizacyjnym. To na wyższych poziomach, z których zarządzany jest internet, zapadają decyzje, które nas dotyczą, a my ich nie widzimy i możemy nie rozumieć. Tam też powstają reguły, do których musimy się stosować.

Czytaj: Nie ma jednolitych zasad dotyczących monitoringu >>

Dotyczy to naszych praw i obowiązków?

Oczywiście. Technologie informatyczne mają wpływ nie tylko na sprawniejsze tworzenie i stosowanie prawa, ale prawo też się zmienia dlatego, że ulega technologii. Jest teraz taka metoda zarządzania upowszechniana w internecie Digital Rice Management, czyli zarządzanie uprawnieniami. W praktyce to oznacza, że zarządzanie za pomocą technologii stoi wyżej niż suwerenne stanowienie prawa. To jeszcze mało znane zjawisko nazywane regulacją infrastrukturalną, w której poprzez kształt internetu, poprzez dobór opcji w menu, poprzez przyznane uprawnienia po zalogowaniu się do systemu, ktoś decyduje, czyli operator lub administrator decyduje o realnych prawach i obowiązkach drugiej strony, czyli uczestnika obrotu prawnego.

Mamy tu do czynienia z nowym typem prawa i nowymi podmiotami ustanawiającymi to prawo?

To jest nawet nadprawo, prawo obowiązujące faktycznie, które ogranicza lub modyfikuje działanie prawa powszechnego.

Prawo ustanawiane przez korporacje jest ponad prawem ustanawianym przez państwo?

Ta jest, w praktyce zmienia jego działanie. Zmienia je faktycznie siłą przymusu technicznego. Okazuje się, że informatyka ma większe możliwości oddziaływania na społeczeństwo niż państwo jako prawodawca  i jako organ egzekwujący stosowanie prawa. Państwo w dużym stopniu apeluje o przestrzeganie obowiązujących reguł, a informatyk po prostu ustawia jednostronnie opcje, na mocy których możemy coś zrobić, albo nie. Odmowa podporządkowania się oznacza brak możliwości skorzystania z czegoś, albo wręcz wyłączenie z systemu.

Państwo w swojej władzy nie jest ani tak jednoznaczne, ani tak skuteczne. Ale czy taki administrator może wprowadzić regulacje będące w sprzeczności z regulacjami państwowymi?

Może i w praktyce tak się zdarza.

I co państwo na to?

Państwo jest bezsilne, ponieważ środowisko informatyczne jest tak wpływowe, że to może działać odwrotnie. To prawo państwowe zaczyna sankcjonować regulacje faktyczne wprowadzane w internecie. Problem jeszcze bardziej komplikuje się jeśli uświadomimy sobie, że internet jest siecią ponadpaństwową. A więc pojawiające się tam nadużycia są trudne do wyegzekwowania.

 


Niektóre państwa, oczywiście te wielkie, które mogą sobie na to pozwolić, próbują trochę wpływać na politykę międzynarodowych korporacji, przywoływać je do porządku. Próby takie podejmuje też Unia Europejska, ale nie zawsze to jest skuteczne.

Dużo się na ten temat mówi i wywołuje się takie wrażenie, ale realna ochrona przed takimi działaniami jest coraz słabsza. Głównie z tego powodu, że te korporacje mają siedziby w innych państwach i na przykład obywatele Polski nie mają realnych możliwości dochodzenia tam swoich praw. W przypadku Facebooka jest to Irlandia i sądem właściwym dla ewentualnych sporów jest sąd irlandzki.

Rozumiem, że to za wysokie progi dla przeciętnego człowieka, ale polskie państwo, a tym bardziej Unia Europejską mogą chyba coś robić w tym zakresie?

Mogą, ale to nie takie proste. Bo czy to jest Facebook, czy Google, to są to tak silne podmioty globalne, że ani pojedyncze państwa, ani nawet tak duży organizm jak Unia Europejska nie są w stanie skutecznie ograniczyć ich zapędów.

Czytaj: Gdyby nie RODO, Facebook nie rozmawiałaby z nami o wycieku danych >>

Jeśli nawet tak potężna organizacja jak Unia Europejska jest na to za słaba, to kto może na to coś poradzić?

To już chyba nikt, bo już większej siły na świecie nie ma. Warto pamiętać, że od wielu już lat w rankingach największych podmiotów globalnych są już nie tylko wielkie państwa, ale także światowe koncerny. One dysponują większą siłą niż średnie i duże państwa. A więc siła faktycznych możliwości decyduje o egzekwowaniu praw i obowiązków. Owszem, takie państwa jak Rosja czy Chiny tworzą własne i odrębne systemy informatyczne i w ten sposób mają szanse na ustalenie własnych reguł gry. Ale to też odbywa się za cenę ograniczenia możliwości informacyjnych. Robią to w interesie własnych obywateli, których jednocześnie w jakiś sposób ograniczają.

W przypadku tych dwóch państw dochodzi jeszcze czynnik polityczny, jakim jest chęć utrzymania przez ich władze kontroli nad dostępem do informacji.

To prawda, ten czynnik tam występuje, a może nawet dominuje, co też ma swoje wady. Owszem państwo ma nad tym kontrolę, ale prawa obywateli są w ten sposób ograniczane. No i jest to raczej wyjątek niż reguła, ponieważ istotą internetu jest jego globalny charakter. On przełamuje wszelkie bariery i granice, nie tylko techniczne, kulturowe, ale także prawne. On tak został pomyślany, przy przełamać tradycyjną suwerenność narodową. A to z kolei jest zbieżne z generalną ideą globalizacji, w której świat ma być otwarty, a internet jest tym narzędziem, które doskonale się do tego nadaje.

Dziś zdaje się dominować pogląd, że im mniej granic i barier tym lepiej.

To prawda, ale trzeba pamiętać, że od najdawniejszych czasów granice i bariery pełniły funkcję ochronną wobec obywateli danego państwa przed różnego typu zewnętrznymi zagrożeniami. Teraz tych granic jest coraz mniej, a więc jesteśmy coraz bardziej wystawieni na globalne oddziaływania. Ale w efekcie nie jesteśmy w stanie bronić się przed tymi działaniami. Bo przeciętny człowiek nie ma żadnej pozycji względem podmiotu globalnego.

Sytuacja bez wyjścia? Nie ma jakiejś sensownej perspektywy? Jest szansa na powstanie jakiegoś mechanizmu równoważącego te siły?

Taka szansa istnieje, ale możliwości w tej dziedzinie są ograniczone. Jedynym z rozwiązań mogą być systemy wydzielone, czyli na przykład takie serwisy społecznościowe, w których każdy z uczestników sam dysponuje swoimi zasobami informacyjnymi. One powstają, ale są zbyt małe, by liczyły się w tym globalnym rynku. Jedyne co mogłoby dać jakieś efekty, to tworzenie struktur egzekwowania prawa antymonopolowego, czyli doprowadzanie do podziału podmiotów globalnych na mniejsze, które konkurowałyby ze sobą, a państwa mogłyby je skuteczniej nadzorować. Bo obecnie mamy do czynienia z monopolistami na skalę globalną, którzy mogą narzucać wszystkim warunki.

Tymczasem organy antymonopolowe działają na szczeblu państw, a na wyższym poziomie tylko w Unii Europejskiej.

I w obu przypadkach są za słabe w zderzeniu w tym globalnymi korporacjami.

Przydałby się jakiś światowy organ antymonopolowy?

Nie, to byłoby jeszcze gorzej, bo wcześniej czy później taki organ też by się wyalienował. Jedynym rozwiązaniem jest utrzymanie autentycznej suwerenności państw, w ramach której każde państwo będzie chroniło swoją przestrzeń informacyjną.

I wprowadzi cenzurę?

Jest takie zagrożenie, ale z drugiej strony to jest potrzebne, bo ochrona praw i wolności obywatelskich wymaga również pewnych ograniczeń informacyjnych. To muszą być ograniczenia suwerenne, ale pod autentyczną kontrolą społeczną. To jest potrzebne, by nie powstawały koncerny zawiadujące globalną informacją, a tym samym ludzką świadomością i zachowaniami.