Adam Bodnar i Dominika Bychawska-Siniarska na łamach internetowego wydawnictwa "Wszystko co najważniejsze" zaapelowali: ratujmy Europejski Trybunał Praw Człowieka! Trudno odmówić autorom racji i prawa do niepokoju. Wszystkiemu winni mają być Brytyjczycy, a konkretnie toryskie zakusy dążące do ograniczenia wpływu rozstrzygnięć Trybunału Praw Człowieka na prawo brytyjskie. Solą w oku Partii Konserwatywnej stały się wyroki ETPC, w których Trybunał za sprzeczne z prawem do wolności wyborów (art. 3 Protokołu nr 1 do Konwencji o prawach człowieka) uznał automatyczne pozbawianie praw wyborczych skazanych na karę pozbawienia wolności, co w Wielkiej Brytanii należy do tradycji prawnej. Brytyjczykom ciężko przełknąć także kolejną gorzką pigułkę: dlaczego rozstrzygnięcia naszego sądu najwyższej instancji mają ustąpić rozstrzygnięciom sądu obcego? Dlaczego obcy sąd ma kształtować nasze prawo? Przecież ten sąd nie ma nawet żadnej demokratycznej legitymizacji! (Który to argument prawnika z kontynentu może przyprawić o lekki zawrót głowy, kiedy ten przypomni sobie, że sądem najwyższej instancji w Wielkiej Brytanii jest Izba Lordów.)


Brytyjski eurosceptycyzm powoli staje się legendarny, jak nie przymierzając ideologia gender. ETPC i Konwencji o ochronie praw człowieka "dostaje się" i tak delikatnie i jakby rykoszetem, znacznie więcej (negatywnych) emocji budzi Unia Europejska i dyktat Brukseli. Czy więc Brytyjczycy wypowiedzą Konwencję, czy nie wypowiedzą? Miejmy nadzieję, że nie, byłoby to ze wszech miar fatalne posunięcie, niesłużące nikomu.


Europejski Trybunał Praw Człowieka stał się więc figurą w grze politycznej, ponieważ - jak się zdaje - poważnie rozzłościł Brytyjczyków. Taki już los tego Trybunału, ciągle zdarza mu się rozzłościć jakiś rząd (najczęściej rosyjski i turecki, chociaż i inne rządy miewają mu wiele do zarzucenia). Wskazuje się, że postawa Brytyjczyków i ich ewentualne odrzucenie jurysdykcji Trybunału może zgubnie wpłynąć na ochronę praw człowieka w o wiele bardziej "problematycznych" państwach, czyli - konkretnie - w Rosji, Turcji, Azerbejdżanie i na Ukrainie. Panie i panowie, czy naprawdę sądzicie, że rządy tych państw będą się na kogokolwiek oglądać, jeżeli zechcą wejść na jeszcze ostrzejszy kurs w autorytaryzmie swych poczynań? Bo ja sądzę, że wówczas każdy pretekst będzie dobry. Jeżeli zaś zwrócić oczy w stronę Ukrainy, to można ze smutkiem skonstatować, że preteksty nie są już nawet potrzebne.


Co dalej z Trybunałem? Czy przed nami załamanie europejskiego, konwencyjnego systemu ochrony praw podstawowych? Przed nami z całą pewnością ewolucja - lecz nie rewolucja - tego systemu, a podejmując dyskusję o roli Trybunału w tym systemie dobrze jest zdawać sobie sprawę z kilku kwestii.


Po pierwsze, Trybunał to organ sądowy, a nie brygada szybkiego reagowania na kryzysy polityczne, uderzające w prawa człowieka (chociaż powstania takiej brygady wszyscy byśmy sobie życzyli). Czy zatem można mieć do Trybunału pretensję, że działał za wolno w sprawach Julii Tymoszenko czy Pussy Riot? Moim zdaniem - nie, ponieważ szybsze działanie w sprawach głośnych i przyciągających uwagę opinii publicznej oznaczałoby jakąś ich priorytetyzację kosztem spraw "zwykłych". Temida powinna być ślepa także w tym wymiarze: sprawy winny być rozpatrywane w kolejności wpływu. Jeżeli sprawy "głośne" rozpatrywane są za długo, to i sprawy "ciche" rozpatrywane są za długo, a justice delayed is justice denied: zwłoka jest sygnałem organizacyjnych problemów w systemie, które trzeba systemowo rozwiązać. I to się właśnie dzieje: gros reform Trybunału dotyczy w rzeczy samej technikaliów, które pozwolą skrócić czas rozpatrywania skargi (włącznie z zaostrzeniem kryteriów formalnych skargi indywidualnej, które weszły w życie z dniem 1 stycznia).


Po drugie, pytanie o to, czy Trybunał ma być takim bardziej sądem konstytucyjnym, czy jednak takim bardziej sądem ostatniej instancji, wydaje mi się być pytaniem - jeżeli nie chybionym - to zupełnie teoretycznym. Europejski Trybunał Praw Człowieka - tak jak i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej - wymyka się klasycznym, sądowniczym podziałom strukturalnym. Konwencja o prawach człowieka - prawo europejskie również - stworzyły (i nadal tworzą) nową (ciągle ewoluującą) płaszczyznę prawną, współistniejącą z normami krajowych systemów prawnych.

Jako obywatele Unii Europejskiej żyjemy w świecie multiprawnym, systemie przenikających się porządków prawnych, z których część nie została de facto wyposażona w żaden aparat siłowy pozwalający na egzekucję stanowionych norm. Trybunał Praw Człowieka jest tego doskonałym przykładem: niemal w każdym swym rozstrzygnięciu ETPC podkreśla subsydiarny charakter Konwencji, znaczenie "marginesu uznania" przysługującego organom krajowym i pierwszeństwo sądów krajowych w wykładni prawa krajowego i ustalaniu stanu faktycznego sprawy. Czy w tym kontekście jest sens ubolewać nad wpisaniem "marginesu uznania" do preambuły Konwencji, jak to postanowiono w deklaracji z Brighton?


Prawdziwą siłą Trybunału były dotąd swoista zdolność adaptacyjna oraz spójność i logika wywodu prawnego prezentowane w jego orzecznictwie. Obecny kształt Trybunału, jak i wprowadzane reformy, są wypadkową wielu czynników, do których z jednej strony należy brytyjski eurosceptycyzm, z drugiej strony kainowa akcesja do Konwencji państw, które demokratyczne są raczej tylko z nazwy, a z trzeciej strony wola wielu państw i wielu ludzi, by autentycznie, praktycznie i skutecznie chronić prawa człowieka w Europie. W mojej ocenie stała wytyczna działalności Trybunału powinna być tylko jedna: rzetelność orzecznicza. Mozolna, żmudna, uczciwa, prawnicza robota. I tyle.