Sędzia przypomina, że przed wojną, będąc sądem powszechnym, Sąd Najwyższy od 1928 roku dzielił wszystkie problemy, trudy i uciążliwości związane z tym, że nadzór nad sądami sprawował minister, mający ogromny wpływ na ich funkcjonowanie. W przypadku Sądu Najwyższego oznaczało to także powoływanie pierwszego prezesa i nominowanie sędziów. Po wojnie było tak samo. Władza ludowa, przejmując oraz „twórczo” rozwijając przedwojenny dorobek państwa autorytarnego, zachowała wszystkie wpływy na sądownictwo, z Sądem Najwyższym na czele.

Czytaj:
Prof. Gersdorf próbuje ratować Sąd Najwyższy przed czystkami i chaosem>>
Sejm w przyszłym tygodniu zajmie się projektami ustaw o SN i KRS>>

Dopiero od 1990 r. SN samodzielny
- Wyjęcie Sądu Najwyższego spod władzy ministra sprawiedliwości było więc oczywiście ogromnym osiągnięciem. Ale było to tak trudne, że praktycznie nastąpiło dopiero w 1990 roku. Ten w bólach rodzący się rozdział ugruntowała Konstytucja z 1997 roku. Pod jej rządem Sąd Najwyższy jest sądem oddzielnym, autonomicznym, właśnie najwyższym, sprawującym nadzór judykacyjny nad sądami powszechnymi i nad sądami wojskowymi. Obok stoi sądownictwo administracyjne, też w pełni oddzielone od nadzoru ministra sprawiedliwości. Właśnie niepodleganie nadzorowi, władzy i jakimkolwiek wpływom ministra sprawiedliwości stanowi największy pożytek wydzielenia Sądu Najwyższego z łona sądów powszechnych - mówi Jacek Gudowski.  Jak podkreśla, większość systemów wymiaru sprawiedliwości na świecie hołduje zasadzie odrębności sądu najwyższego, jakkolwiek on w danym kraju się nazywa. - Są to struktury oddzielone od sądownictwa, które u nas nazywa się powszechnym, gdzie indziej zwykłym, zwyczajnym albo jeszcze jakoś inaczej. W Stanach Zjednoczonych, we Francji, Włoszech, w Portugali, Hiszpanii, krajach Beneluksu i w wielu innych krajach są to sądy samoistne, stanowiące autonomiczne elementy władzy państwowej, umieszczone na jej najwyższym szczeblu. W niektórych państwach występują pewne powiązania sądów z władzą wykonawczą, np. w Niemczech, gdzie utrwaliła się tradycja bliskiego kontaktu sądów, z władzą wykonawczą, jednak nie w taki w sposób, jaki mogliśmy i możemy obserwować w Polsce. Nie są to także takie kontakty, jak próbują je obecnie przedstawiać zwolennicy uzależnienia sądów od ministra sprawiedliwości - stwierdza sędzia Gudowski.

Ostrożnie z zagranicznymi porównaniami
Mówiąc o sytuacji w Niemczech wskazuje, że to jest kwestia kultury i praktyki politycznej oraz wielkiego szacunku dla tradycji oraz podziału władz. - W Niemczech sędziowie zawsze mieli status urzędników państwowych, ale nigdy w żaden sposób – delikatnie pomijam tu okres hitleryzmu – nie wpływało to na ich niezawisłość, a sądom nie odbierało niezależności. Wszelkie przejawy patologii, które na tym styku powstawały, były i są w zarodku niszczone. Są wręcz niewyobrażalne. Powoływanie się w toczącej się u nas dyskusji na to, że w Niemczech sędziów powołuje minister sprawiedliwości, jest wielkim nadużyciem - mówi sędzia.

 Jego zdaniem odwoływanie się do zagranicznych przykładów bez uwzględnienia tych wszystkich aspektów jest nierozsądne i ryzykowne. - Niestety często jest to czynione instrumentalnie, czasem w dobrej wierze, a niekiedy dla zmylenia opinii publicznej albo decydenta. Patrzcie, chcemy stworzyć coś, co doskonale działa tu i tam i w jeszcze paru innych krajach, a tu taki opór! - komentuje.

Zdaniem Jacka Gudowskiego wiele wskazuje na to, że zamyka się pewien bardzo ważny okres w historii polskiego ustroju sądowego, ale też ustroju naszego państwa. Według niego były dwa takie okresy – pierwszy w latach 1918–1928, a drugi to właśnie ostatnie ćwierćwiecze.

Koniec pewnej epoki
Jak przypomina sędzia, W czasach PRL o trójpodziale władz w ogóle nie było mowy, a niezależność sądów – w sferze organizacyjnej – była ograniczona, co w sposób oczywisty powodowało ograniczenia także w sferze jurysdykcyjnej. - Ale także w okresie międzywojennym, który mamy skłonność trochę zbyt lekkomyślnie gloryfikować jako złoty okres naszej państwowości, poza kilkoma pierwszymi latami, trójpodział władzy także nie istniał. Jest to szczególnie widoczne pod koniec lat 20., a takim symbolicznym momentem było odejście ze stanowiska ministra sprawiedliwości Aleksandra Meysztowicza i zastąpienie go pod koniec 1928 roku przez jego zastępcę – Stanisława Cara. Od tej chwili trójpodział władz, kruchy, ale jednak istniejący, przestał istnieć, do czego doprowadziły zarówno wydarzenia polityczne, a zwłaszcza zamach majowy z 1926 roku, jak i przedsięwzięcia legislacyjne, czyli wprowadzenie w 1928 roku autorytarnego w swej wymowie Prawa o ustroju sądów powszechnych, a następnie uchwalenie w 1935 roku Konstytucji kwietniowej. W ten sposób trójpodział władz został zlikwidowany w zarodku, a idea niezależności sądów została wygaszona - opowiada sędzia.

Komunistom podobała się ustawa z 1928 roku
Jako charakterystyczny i wiele mówiący fakt Jacek Gudowski wskazuje to, że po przejęciu w 1944 roku władzy przez komunistów ogłosili oni unieważnienie Konstytucji kwietniowej i odwołali się do marcowej. - Nie mieli jednak najmniejszego zamiaru wcielać w życie ani trójpodziału władz, ani zasady niezawisłości sędziowskiej. Z tego względu tak chętnie skorzystali z Prawa o ustroju sądów powszechnych z 1928 roku. Ono formalnie powstało jeszcze pod rządami Konstytucji marcowej, ale – ku uciesze powojennej władzy – nie stwarzało warunków dla niezależności sądów i niezawisłości sędziów - mówi sędzia Jacek Gudowski. I dodaje, że z tego właśnie powodu ta regulacja uznana została za przydatną dla twórców nowego ustroju.

Zawarte w tym artykule stwierdzenia to fragmenty wywiadów Krzysztofa Sobczaka z sędzią Jackiem Gudowskim, które wkrótce ukażą się w książce pt. "Państwo prawa to niezależne sądy".