Monika Sewastianowicz: Jest pan autorem książki "Przeciwdziałanie wypaleniu zawodowemu nauczycieli", skąd pomysł na stworzenie tej publikacji?

Jarosław Kordziński: Pracuję z nauczycielami od ponad 20 lat i moim celem jest wypracowanie rozwiązań rozwojowych, przynoszących korzyści. Narzędzi, sposobów, postaw, które pozwalają nauczycielom lepiej i przyjemniej pracować oraz osiągać rezultaty, które są dla nich cenne. Na każdym szkoleniu spotykam się jednak z symptomami wypalenia zawodowego, co jest oczywiste, bo jest to zawód mocno narażony na wypalenie zawodowe. Skłania to do zastanowienia nad tym, jak temu zaradzić.

 

Z czego pana zdaniem wynika tak duża podatność na wypalenie zawodowe?

W sposób oczywisty wynika to z faktu przeciążenia, nieustannych zmian i takiej mało akceptującej oceny środowiska rodzicielskiego. Nie pomaga też opinia, że nauczyciel to taka osoba, która mało pracuje, ma dużo wolnego. To zmieniło się trochę, gdy nauczyciele rozpoczęli strajk. Pojawiła się wtedy dyskusja o tym, czy faktycznie to jest taka łatwa, przyjemna praca i jeszcze realizowana w połowie normalnego czasu pracy. Mam wrażenie, że również nauczyciela nauczyciele uświadomili sobie, że nie można się zgadzać na taką krzywdzącą opinię, bo być może jest ona też jedną z podstaw myślenia o ich poziomie uposażeń tak, jakby były to pieniądze właśnie za pół etatu.

  


                                                              

 

Wspomniał pan o trudnościach w kontaktach z rodzicami uczniów. Czy to istotny czynnik przyczyniający się do wypalenia zawodowego nauczycieli?

Są takie trzy obszary, na których znamy się najlepiej na świecie, medycyna, sport i właśnie uczenie. Ze sportem sprawa jest prosta, bo ludzie zarabiają tam tak szalone pieniądze, że nawet najbardziej krytyczne opinie nie mają większego znaczenia. W przypadku medycyny gdy dotknie nas choroba i tak musimy dostosować się do zaleceń lekarza.

Z uczeniem jest inaczej, bo wydaje nam się, że wiemy, jak nauczyciele mają uczyć nasze dzieci. Pojawiają się też coraz większe oczekiwania tak w stosunku do pedagogów, jak i do rodziców. Widziałem ostatnio ciekawego mema - rodzic pyta nauczyciela, jakie zajęcia pozalekcyjne przewiduje dla dzieci w tym roku. Nauczyciel odpowiada, że dwie godziny tygodniowo z ojcem i dwie godziny z matką.

Nauczyciele od dawna mówią, że szkoła musi się zmieniać, powinniśmy dążyć do zmiany w systemie oceniania oraz odejścia od prac domowych. Tymczasem – co ciekawe – rodzice słysząc o tym ostatnim, bardzo się temu sprzeciwiają.  Uważają, że dzieci muszą być oceniane tak, by łatwo mogli zweryfikować, czy dzieci się uczą czy nie.

 

Wypalenie zawodowe: wynik autokreacji i coraz wyższych wymagań>>

 

A jak jest z prawem oświatowym, czy przepisy to system – tak jak to jest napisane w uzasadnieniach do kolejnych nowelizacji – sprzyjający rozwojowi i kreatywności. Czy raczej czynnik sprzyjający szybszemu wypaleniu zawodowemu?

Mamy najlepszy przykład z ostatnim wydarzeniem w Wawrze. Dziecko zabija dziecko, a kto jest odpowiedzialny? Nauczyciel i dyrektor. Jakie są reperkusje? Oczywiście wzmocnienie kontroli i odpowiedzialności za to, czy dzieci przynoszą do szkoły nóż czy inną broń. Nie ma raczej mowy o lepszej pomocy psychologiczno-pedagogicznej, pomocy dla nauczycieli.

 

Nie ma pomysłu na wsparcie nauczycieli w pracy z dziećmi dotkniętymi depresją i wypaleniem dziecięcym, bo takie zjawisko też występuje. W Polsce z krajów OECD jest największy odsetek depresji, czy staramy się przeciwdziałać takiemu zjawisku? No nie bardzo, mówimy tylko nauczycielom, by pilnowali, by dziecko nie zrobiło sobie krzywdy.

 

Trochę nie tędy droga…

Zmiany, które obserwujemy w przepisach prawa oświatowego, to zmiany nakładające na szkoły taki rygor wykonywalności, obowiązku, kontroli, narzucanych rozwiązań. Możliwość przeciwdziałania wypaleniu zawodowemu to przede wszystkim środowisko, gdzie mamy autonomię, kreatywność, dobrą komunikację, motywację i wsparcie.

Przepisy, choćby nawet te o awansie, mówią natomiast, że nauczyciel musi, szkoła musi. Brakuje przestrzeni do realizacji celów rozwojowych.

 

A zatem czy prawo przewiduje jakieś rozwiązania w kwestii wypalenia zawodowego nauczycieli?

Do rozporządzenia o nadzorze wpisano m.in. doskonalenie i jest całe mnóstwo takich aspektów związanych z doskonaleniem i warto się im przypatrzeć właśnie pod kątem antywypaleniowym. Doskonalenie zaczyna się od refleksji nad tym, jak ta szkoła powinna być, żeby była bezpieczna, żeby zwiększyć przyjemność z pracy i nauki w tej szkole. Problem  w tym, że z tych przepisów się nie korzysta. Szkoły ograniczają się do wykazania, czy realizowana jest podstawa programowa, bo z tego się głównie nauczycieli rozlicza. To najprostsze rzeczy, tymczasem jest dużo trudniej zastanowić się choćby nad tym, dlaczego uczniowie przychodzą do szkoły z taką chęcią dokopania komuś.

Sprawdź: Przeciwdziałanie wypaleniu zawodowemu nauczycieli >>
 

Bo powody mogą być różne – mogą być źle uczeni, mogą mieć problemy w domu, może to wynika z wyścigu szczurów szkole. To trzeba zbadać, ale to wymaga dodatkowego zaangażowania. Zresztą wizytator potem sam mówi, żeby nie zajmować się takimi kwestiami, jak samopoczucie – liczą się wyniki egzaminów zewnętrznych, liczba wypadków agresji.

 

Brakuje profilaktyki?

W przepisach profilaktyka jest ujęta, wyrazem jest program profilaktyczno-wychowawczy, ale warto tutaj sprawdzić, w ilu szkołach faktycznie wypracowano go wspólnie z rodzicami. Ba, w ilu, z całą radą pedagogiczną. A idąc jeszcze dalej, kto z nauczycieli i rodziców utożsamia z zapisami zawartymi w tym dokumencie i faktycznie podejmuje działania, które pozwalają osiągać wskazane w nim cele.

 

A jak z tymi przepisami, które teoretycznie mają pomagać nauczycielom – np. urlopami?

Problem wypalenia zawodowego ma ogromny związek z atrakcyjnością środowiska pracy. Wypaleniu zapobiega poczucie autonomii, sprawczości. Dobre relacje z dyrektorem i budowanie demokratycznej organizacji.

 

Tyle że mamy do czynienia na ogół z takim myśleniem kontrolnym. Wymaga się od dyrektorów, by oszczędzali pieniądze, nie wnosili jakichś kosztownych, propozycji rozwojowych. Przez to dyrektorzy nie mają specjalnie możliwości takiego wizyjnego działania i to szkołę trochę gubi. Bo edukacja wymaga odchodzenia od ograniczeń, łamania stereotypów, a my na szkołę nakładamy kaganiec.

 

Oczywiście część nauczycieli dobrze się czuje w takim systemie, bo w końcu jeżeli wymaga się od nich jedynie tego, by zadbali, by dzieci siedziały cicho na lekcji i osiągnęły przyzwoite wyniki na egzaminie, to są narzędzia, którymi można się posłużyć. Problem w tym, że nie są to metody humanistyczne.

 

Trochę jak z tym eksperymentem Zimbardo, gdy ktoś ci mówi, że masz być więźniem, to zaczynasz się tak zachowywać. Podobnie z rolą strażnika. W podobną pułapkę może wpaść nauczyciel, jeżeli mówimy mu, że ma jedynie oceniać, pouczać i kontrolować i rozliczamy go z tego, jak skutecznie to robi. To są same błędy komunikacyjne, brakuje dialogu – zastępuje go dominacja.

 

Spotykam się z tysiącami nauczycieli i wśród nich jest bardzo wielu, którzy faktycznie mają taki charakter prawno-dominujący, ale jest też wielu fantastycznych ludzi. Takich, którym wystarczy pozostawić jedynie swobodę działania, pole prawne, by mogli wprowadzać rozwiązania korzystne dla uczniów.

 

Czy trzeba zmienić sposób naboru do zawodu nauczyciela tak, by profesję wykonywali tylko najlepsi?

Przepisy dają szansę pracy nad rozwojem nauczycieli. Dobrze byłoby, gdybyśmy więcej wysiłku włożyli w budowanie projektów rozwojowych. Drugą kwestią jest awans zawodowy – on musi ulec zmianie, nie może być formalnością. Powinno być tak, że dyrektor umawia się z nauczycielem na cele rozwojowe i pozostawić pedagogowi autonomię, jeżeli chodzi o ich realizację. I dać mu pieniądze na doskonalenie, takie jakie jest mu faktycznie potrzebne. Problem polega na tym, że dziś się z takiej możliwości korzysta rzadko, łatwiej wydać pieniądze dwukrotnie na doskonalenie całej rady pedagogicznej –  można potem bez problemu wykazać to w czasie kontroli. A tak naprawdę można te pieniądze wydać na kogoś, kto takiego szkolenia potrzebuje tak, by przyniosło to jakąś korzyść, a nie jedynie papier.