Wiele szpitali, w których funkcjonują oddziały dziecięce, zostało przekształconych na szpitale jednoimienne - tak jest np. w Białymstoku czy Krakowie. Mocno zmieniło to funkcjonowanie szkół szpitalnych.

Odmrażanie gospodarki raczej bez wpływu na rok szkolny>>  

MEN późno przypomniał sobie o szkołach szpitalnych

W Bydgoszczy dzieci  rozproszone są na 17 oddziałach w trzech szpitalach. W rozporządzeniu z 11 marca br. MEN w ogóle nie zauważyło, że takie szkoły istnieją. Pojawiły się dopiero w rozporządzeniu z 03 kwietnia, które przesądziło, że też mają mieć zawieszone zajęcia i kształcić zdalnie. Nikt jednak nie zastanowił się, jak pracować online z dziećmi z głębokim autyzmem, skoro w ogóle nie powinny mieć kontaktu z komputerem. Nie zastanowiono się też nad tym, jak pracować z dziećmi neurologicznymi, w których przypadku nawet krótki kontakt z drgającym obrazem może wywołać atak epilepsji.

 

 

Od połowy marca nauczyciele szkół szpitalnych już ze trzy razy zdążyli zmienić sposób patrzenia na naukę zdalną - okazało się, że nie mogą drukować kart pracy i roznosić po oddziałach, co początkowo wydawało się świetnym rozwiązaniem. Teraz więc na psychiatrii dziecięcej w Bydgoszczy znaleziono sponsora, ten kupił toner i drukarkę, a personel medyczny drukuje pacjentom karty, żeby w ogóle coś robili. Potem te karty leżą „na kwarantannie” zanim nauczyciele je sprawdzą. Przepustowość szpitalnych łączy jest bardzo słaba i lekcja często się urywa.

Czytaj w LEX: Monitorowanie postępów ucznia podczas pracy zdalnej oraz warunki przeprowadzania egzaminów klasyfikacyjnych, poprawkowych i sprawdzianów w okresie zawieszenia zajęć >

- Nie mogę poddać się, bo wiem, że takie szkoły jak nasza nie mają wsparcia – mówi Izabela Maciejewska, dyrektorka Zespołu Szkół nr 33 Specjalnych dla Dzieci i Młodzieży Przewlekle Chorej w Bydgoszczy, gdzie jest zatrudnionych 54 nauczycieli. - Najcięższa sytuacja jest na oddziale onkologicznym. Rodzice zabunkrowali się z dziećmi w pokojach, wielu z nich w ogóle nie utrzymuje kontaktu z nami ani ze szkołami macierzystymi. Udało nam się połączyć online zaledwie z pięcioma uczniami. Rodzice drżą o życie dzieci, mówią, że teraz najważniejsze jest biologiczne przetrwanie. I ja im się nie dziwię. Pielęgniarki wieszają na drzwiach nasze listy do tych dzieci, nagrywamy filmiki, umieszczamy na Facebook. Nic, brak kontaktu, brak dostępu do dzieci. Tam, gdzie nam się uda prowadzimy zdalne lekcje przez platformę Google, a w zakładce „zdalne nauczanie”, którą utworzyliśmy na szkolnej stronie internetowej, zamieszczamy materiały edukacyjne oraz łamigłówki i zadania. Służą one bardziej zabawie, ale przy okazji nauce. Nie otrzymujemy informacji zwrotnej, czy dzieci z niektórych oddziałów szpitalnych coś robią, czy z nich korzystają, bo nie mamy możliwości wejścia na te oddziały, szpitale w okresie pandemii się zamknęły dla osób „z zewnątrz” - dodaje.

Czytaj w LEX: Dokumentowanie pracy zdalnej nauczycieli - wzory dokumentów! >

 

Trudno zorganizować naukę na oddziałach psychiatrycznych

Tam są przyjmowane dzieci czasem na rok terapii i muszą być klasyfikowane w czerwcu. Tymczasem przez koronawirusa działalność takich oddziałów została niemal zawieszona. W Bydgoszczy 20 dzieci zostało wypisanych do domu. - Problem polega na tym, że nie są związane ze szkołami macierzystymi – tłumaczy Izabela Maciejewska. - Niejako wypadły z systemu, a z powodu kłopotów, jakie mają ze sobą: cierpią na lęki, chorobę afektywną dwubiegunową, depresję, za nic nie skontaktują się ze swoją szkołą. No więc teraz uczymy te dzieci zdalnie. Pewnie niezgodnie z prawem, bo teoretycznie nie są naszymi uczniami, ale zgodnie z naszym wewnętrznym przekonaniem. Napisałam w tej sprawie do ministra Dariusza Piontkowskiego, pismo rozesłałam do wielu departamentów MEN, w nadziei, że któryś da mi merytoryczną odpowiedź. Niestety, dostałam przegląd przepisów, które znam na pamięć. Jestem rozczarowana, czuję się zostawiona sama sobie. Poświęciliśmy tym dzieciom kilka miesięcy i teraz mielibyśmy zostawić je same? - pyta retorycznie Maciejewska. - Najważniejsze jest, żeby z nimi podtrzymać relacje, żeby mieli z kim pogadać, żeby mieli poczucie obowiązku na zasadzie: muszę otworzyć podręcznik i coś zrobić do szkoły. Boję się, że w innym wypadku kompletnie wypadną z systemu - mówi.

Czytaj w LEX: Przedłużanie kadencji dyrektorów szkół w okresie pandemii - wzory dokumentów >

Jeszcze poważniej ta kwestia wygląda w przypadku maturzystów. W Bydgoszczy nie zostali wypisani do domu i zostali formalnie sklasyfikowani. - Ale co z resztą dzieci? Teoretycznie jest ich obecnie na stanie zero, wkrótce będzie naliczana subwencja na kolejny rok. Ile dostanie samorząd? Dlatego w dalszym ciągu proszę MEN o wiążące odpowiedzi. Nie możemy sobie pozwolić na błąd - opowiada o swoich zmaganiach Maciejewska. - MEN zapewnia, że mam wpisać do SIO wszystkie dzieci, które są w szpitalu. A przecież nawet o niektórych nie wiem, z której są klasy, bo jak wspomniałam nie mam z nimi kontaktu. Stany zerowe na większości oddziałów to dla nas ogromny problem - tłumaczy.

 

Brakuje wsparcia z ministerstwa

Nauczyciele zrobili milowy krok, jeśli chodzi o wykorzystywanie narzędzi online i cały czas uczą się nowych aplikacji  - mimo że nie wszyscy widzą w tym sens. Dyrektorzy starają się podtrzymać w nich zapał do pracy, uznając, że to ważne dla ich zdrowia psychicznego. Nauczyciele z Bydgoszczy utworzyli grupę na WhatsApp - dzielą się na niej informacjami i memami. Raz w tygodniu odbywają wideokonferencje.
- Jeśli lockdown potrwa jeszcze kilka tygodni, szpitale jednoimienne będą musiały przekształcić się na szpitale psychiatryczne - gorzko zauważa Maciejewska. - Nie da się online prowadzić np. socjoterapii. To może być jedynie coś w rodzaju coachingu, tutoringu - tłumaczy. Dodaje, że brakuje sprzętu, który można wykorzystywać w pracy z uczniami.

 

- Zmagamy się z wyzwaniami, o których nawet nie myśleliśmy. I proszę sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji nie mamy wsparcia z ministerstwa. Na szczęście nasza pani wizytator jest rozsądna i nas za bardzo nie gnębi. Ale przyznam, że jak mam wypełnić 55. tabelkę na temat rozwoju zainteresowań, to dostaję załamania. O jakim rozwoju zainteresowań my możemy mówić? Co mam pisać w tej tabelce? Prawdę czy łgać, że wszystko jest OK? Co będzie dla nas korzystne w przyszłości? Podejrzewam, że dyrektorzy szkół szpitalnych, zresztą szkół masowych również, będą pisać, że wszystko jest OK, tylko czy o to chodzi? Czy teraz jest zrozumiałe, dlaczego tak bardzo brakuje nam wsparcia decyzyjnego MEN? Te decyzje mogą być dla nas trudne, ale muszą się pojawić! - denerwuje się Maciejewska. - Trzymają nas w pionie jedynie Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty i grupy typu Superbelfrzy, czy Liderzy Razem Lepiej. Czujemy także wielkie wsparcie w ludziach, z którymi współpracowaliśmy od lat, podejmując działania na rzecz chorych dzieci – są to stowarzyszenia, fundacje i wiele prywatnych osób, które kontaktują się z nami tak po prostu – pytając jak nam pomóc, co potrzeba, abyśmy, jako szkoła mogli dalej realizować swoją misję - tłumaczy.

 

Nie ma środków ochrony osobistej

Kazimierz Ewertowski, dyrektor Zespołu Szkół Specjalnych przy Wojewódzkim Zespole Lecznictwa Psychiatrycznego w Olsztynie zdalne nauczanie komentuje krótko. - Na naszym oddziale nie mamy internetu. I to powinno dać obraz owego nauczania. Drukujemy karty pracy, mamy osobne wejście do szkoły i właśnie tam wchodzą nauczyciele, by przygotować karty pracy - mówi. Liczba pacjentów na oddziale w Olsztynie wciąż się zmienia. Przyjmowani są nowi, przeważnie po próbach samobójczych w marcu było ich 47, potem 19, 15, a obecnie 23.

- Ponieważ dostarczam te karty pracy dzieciom, jestem u nich codziennie, dużo rozmawiamy, o tym, co dla nich ważne, dlaczego tu trafili. Zaprzyjaźniliśmy się – opowiada Ewertowski. Dzieci te szósty tydzień nie widzą rodziców. Ci tylko dostarczają im paczki z łakociami, które lądują na 48 godzinnej kwarantannie - mówi.

Dodaje, że początku marca MEN w specjalnym piśmie obiecał szkołom płyn do dezynfekcji rąk. Jest druga połowa kwietnia, a nawet te szpitalne płynu nie widzą.

- Nie sposób tego kupować za tak małe środki, którymi dysponujemy - mówi Kazimierz Ewertowski. - Na bieżący rok szkolny organ prowadzący dał nam dokładnie 43 proc. budżetu, jaki mieliśmy w 2019 na wydatki rzeczowe. Mamy więc 156 zł na naprawy na cały rok. Właśnie popsuła się lampa w projektorze rzutnika. Koszt naprawy 690 zł. Znalazłem sponsora, ale czy moją rolą jest żebranie? Dodatkowo szkoły takie jak nasza płacą szpitalom za wynajem pomieszczeń niekoniecznie przystosowanych do nauki, ale nie mają wyjścia. Samorząd bardzo dobrze wie, że nie stać mnie na zakup masek, rękawiczek. Szpital ich nie kupi, bo sam nie ma z czego. Tak to wygląda. Nie chodzi o to, że narzekam, jestem tu od tego, żeby dzieci uczyły się. Mają poczucie wartości własnej na poziomie depresji na Żuławach, nie mogę ich zawieść, nie mogę pozwolić, żeby wypadli z systemu. Chodzi o to, żeby wstali rano i coś ze sobą zrobili w ciągu dnia. Tylko w ten sposób możemy ich przygotować do dorosłości. Dlatego tak ważne jest to nauczanie, jakiekolwiek by nie było - tłumaczy.