Rada Konsultacyjna ds. Bezpieczeństwa w Edukacji zarekomendowała, by nie wysyłać na zdalne nauczanie uczniów, którzy nie zostali skierowani na kwarantannę. To właśnie doradza szkołom MEiN - jak wyjaśniała w środę rzeczniczka resortu Anna Ostrowska, uczniowie, którzy nie zostali skierowani na kwarantannę, powinni móc uczestniczyć w zajęciach pozalekcyjnych i obowiązkowych na terenie szkoły. W praktyce oznacza to, że zaszczepieni uczniowie będą mogli przychodzić do szkoły, a ci niezaszczepieni będą uczyć się zdalnie. Resort chce, by decydował o tym dyrektor szkoły - co ściągnie na niego gromy ze strony rodziców.

Czytaj: Od 1 września stacjonarna nauka, ale z możliwością przejścia na nauczanie zdalne>>

 

MEiN segregacji nie będzie

Jeszcze niedawno resort edukacji konsekwentnie utrzymywał, że takich podziałów nie będzie. Minister Przemysław Czarnek tłumaczył, że nie widzi ku nim powodu.

Czytaj: MZ zachęca do szczepień, MEiN określa, jak zorganizować je w szkole>>

- Należy podkreślić, że przepisy umożliwiające przejście na nauczanie zdalne nie wprowadzają segregacji sanitarnej w związku z zaszczepieniem przeciwko COVID-19. Zatem przejście na nauczanie zdalne po zawieszeniu zajęć nie może dzielić oddziału lub grupy wychowawczej na uczniów zaszczepionych pracujących stacjonarnie i niezaszczepionych pracujących zdalnie - podkreślało MEiN. Najwyraźniej teraz to przekonanie nieco osłabło.

 

Na razie kruche podstawy prawne

Problem w tym, że resort edukacji ma na razie kruche podstawy prawne, by wprowadzić taki podział, a przynajmniej nie na podstawie rozporządzeń dotyczących pracy szkół w czasie pandemii - wymaga to zmian w przepisach.

Jak tłumaczył Prawo.pl, radca prawny Robert Kamionowski, partner w Peter Nielsen & Partners Law Office, choć ustawą covidową minister przyznał sobie bardzo szerokie uprawnienia w kwestii regulowania funkcjonowania szkół w drodze rozporządzenia, nie będzie to podstawa, by w tej formie scedować na dyrektora szkoły uprawnienie do podzielenia uczniów na zaszczepionych i niezaszczepionych i zorganizowania dla nich oddzielnych lekcji.

Konieczne jest wprowadzenie czegoś w rodzaju nauczania hybrydowego tak, że na terenie szkoły przebywałyby dzieci zaszczepione, a zdalnie uczyłyby się te, które szczepienia jeszcze nie przyjęły. Mec. Kamionowski tłumaczył jednak, że takie rozwiązanie budziłoby poważne wątpliwości, co do zgodności z Konstytucją. Wiązałoby się bowiem z ograniczeniem wolności jednostki, co za tym idzie powinno zostać uchwalone w formie ustawowej. Oczywiście wygląda na to, że będzie to jedynie pewna opcja dla dyrektora szkoły - okazać się może, że bardzo dla zarządzającego placówką kłopotliwa.

 

Kłótnie wśród rodziców

Przede wszystkim to na niego spadnie całe niezadowolenie ze strony rodziców -  niektórzy już przerzucają się sposobami na to, by ich pociechy nie padły w nowym roku szkolnym ofiarą "segregacji sanitarnej". Innych pomysł cieszy - Dlaczego ja lub moje dziecko mamy chorować przez jakichś opętanych pseudonauką antyszczepionkowców, uważam, że szczepienia powinny być obowiązkowe albo - skoro rząd nie zamierza wprowadzić takich przepisów - to osoby niezaszczepione powinny ponosić konsekwencje swoich wyborów i liczyć się z ograniczeniami, w tym również w edukacji - czytamy w dyskusji na Facebook'u. Ci więc będą naciskać dyrektorów, by odesłali nieszczepionych uczniów do domu.

 

Choć ta dyskusja może okazać się jałowa, ponieważ nie wydaje się, by takie przedsięwzięcie dało się zrealizować z brakami kadrowymi, które tylko zwiększyły się wskutek pandemii.

- Nie wyobrażam sobie, jak miałoby to wyglądać w praktyce - mówił Marek Pleśniar, dyrektor biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.  Rozumiem obawy niektórych rodziców, ale szczerze mówiąc nie wiem, jak miałoby to wyglądać. Zaszkodziłoby to też dzieciom nieszczepionym, bo prowadziłoby do ich wykluczenia. Ucierpiałyby zwłaszcza te najmłodsze - to im najbardziej szkodzi zdalna nauka, a w razie takiego podziału to one na pewno zostałyby w domu, bo przecież w ogóle nie mogą być szczepione. Starsze z kolei i tak nie mają większego wpływu na to, czy są zaszczepione, bo decydują o tym ich rodzice, a to one miałyby ponosić konsekwencje ich decyzji i być narażone na izolację i ostracyzm ze strony rówieśników - mówił.

Dodawał, że pogłębiłoby to negatywne skutki pandemii. Jak podkreśla, nie wyszłoby to też z innych powodów - braki kadrowe w szkołach są ogromne, a mało który nauczyciel uczyłby się jednocześnie zdalnie i stacjonarnie. Nie znalazłaby się też wystarczająca liczba pedagogów, by poprowadzić lekcje na kilka zmian.