Zdarza się, że rodzice przynoszą do szkoły oświadczenia, w których tłumaczą, że nie wierzą w koronawirusa, więc nie zgadzają się, by ich dziecko nosiły maseczki. W tych dokumentach, przygotowanych zgodnie z sugestiami popularnego w internecie prawnika - koronasceptyka, powołują się na Konstytucję - a konkretnie przepisy dotyczące obowiązku szkolnego. Argumentują też, że zalecenia to nie prawo, więc nie są bezwzględnie wiążące.

Rok nowy, ale problemy te same. Zalecenia nie do wdrożenia w wielu szkołach>>
 

Dyrektor ma prawo nakazać noszenie maseczek w szkole

Ten ostatni argument podpowiedział "covidosceptykom" sam minister edukacji Przemysław Czarnek, który w wywiadach podkreślał, że zapisy dotyczące reżimu sanitarnego w szkołach to: "zalecenia i wytyczne, które będą realizowane przez dyrektorów szkół i nauczycieli w takim zakresie, w jaki jest to możliwe w poszczególnych placówkach oświatowych." - To nie są przepisy prawa powszechnie obowiązującego, które by obligowały do ich pełnego zastosowania wszędzie bez względu na okoliczności, ale nasze zalecenia - zaznaczył minister.

Niepokorni rodzice podnoszą też, że to rada rodziców powinna decydować, czy na terenie placówki wprowadzać taki obowiązek, a także - w internetowych dyskusjach - przekonują się nawzajem, że szkoła publiczna i tak nie może wyrzucić ich dziecka za noszenie maseczek.

 

Słowo dyrektora święte

Jak jednak tłumaczą prawnicy, jest to mocno złudne przekonanie. Mimo że latem wiele osób zapomniało o epidemii i obostrzeniach, to rozporządzenie "covidowe" wciąż obowiązuje - łącznie z przepisem, który stanowi, że uczniowie nie muszą zakrywać ust i nosa na terenie szkoły chyba że dyrektor szkoły postanowi inaczej i uzna, że obowiązek wprowadzić należy. Oczywiście analogiczne przepisy obowiązywały już w zeszłym roku i nakładane na ich podstawie kary były masowo uchylane przez sądy, ponieważ ustawodawca, wprowadzając obostrzenia, nazbyt kreatywnie podszedł do kwestii hierarchii źródeł prawa.

Trzeba jednak pamiętać, że akurat w kwestii maseczek przepisy uległy zmianie - 29 listopada ubiegłego roku (dzień po dniu ogłoszenia w Dzienniku Ustaw) weszła w życie nowela, która nakaz zasłaniania ust i nosa dodała do ustawy, dając tym podstawę prawną do nakładania kar, co może drastycznie zmienić linię orzeczniczą sądów.

 

Przepisy porządkowe nie naruszają prawa do nauki

- Oświadczenie rodzica nie może wyłączać przepisów - mówi Prawo.pl radca prawny Robert Kamionowski, partner w Peter Nielsen & Partners Law Office. - Nie można ot tak sobie zwolnić dziecka z zasad obowiązujących na terenie szkoły. Nawet jeżeli uczeń nie będzie nosił maseczki na wyraźne polecenie rodzica, to i tak naraża się na konsekwencje - można powiedzieć - dyscyplinarne, a mianowicie kary statutowe lub obniżenie oceny zachowania - mówi prawnik.

Dodaje, że stosowanie takich środków, nawet jeżeli wiążą się z wyproszeniem z lekcji i koniecznością zaczekania na rodzica, nie jest ograniczeniem prawa do nauki. - Tym byłoby usunięcie dziecka z publicznej szkoły i pozbawienie go prawa do podjęcia edukacji. Natomiast kary statutowe, nawet jeżeli jest to zawieszenie w prawach ucznia za łamanie przepisów porządkowych, to co innego - tłumaczy.

 

Wychowanie na "covidosceptyka" raczej ryzykowne

Pewną różnicą wobec obowiązujących w zeszłym roku przepisów jest też znowelizowane brzmienie kodeksu wykroczeń - a mianowicie dodanie do niego przepisu nakładającego grzywny za nieprzestrzeganie zakazów, nakazów, ograniczeń lub obowiązków nałożonych w związku z zapobieganiem rozprzestrzeniania się epidemii. Płaci ją nie tylko osoba, która sama łamie przepisy, ale też każdy, kto sprawując pieczę nad osobą małoletnią lub bezradną i nie dopełnia obowiązku spowodowania, aby osoba ta zastosowała się do określonych zakazów, nakazów, ograniczeń lub obowiązków albo decyzji.

 


Ale takie postępowanie rodzica może być potraktowane również dużo poważniej - prawnicy podkreślają, że nakłanianie dziecka do łamania przepisów sanitarnych samo w sobie łamie prawo - choćby przez to, że naraża dziecko na niebezpieczeństwo.

- Rodzic nie wychowuje dziecka w oderwaniu od społeczeństwa, a dbałość o bezpieczeństwo publiczne wykracza poza własne przekonania. Przystosowywanie się do panujących reguł postępowania, prewencji i przeciwdziałania zakażeniom w okresie pandemii jest we wspólnym interesie - uważa adwokat Joanna Parafianowicz. - W moim odczuciu, takie bezmyślne zachowania są szkodliwe - także dla dzieci w kontekście ich relacji społecznych i świadczą o deficytach w obszarze umiejętności wychowawczych - dodaje.

Czytaj w LEX: Nauczanie hybrydowe w okresie zawieszenia zajęć w czasie trwania stanu epidemii >

Brak dbałości o bezpieczeństwo i dobro dziecka to z kolei alarmujący sygnał dla szkoły - może ona w takim przypadku wystąpić do sądu o wgląd w sytuację rodziny.