Szefowie urzędów pracy podkreślają, że z niecierpliwością czekają na wejście w życie ustawy, która ma odciążyć publiczne służby zatrudnienia.
"Ja od dłuższego czasu czekam na pomoc. Przeciętnie w urzędach pracy w Polsce na jednego doradcę przypada 600 osób bezrobotnych" - powiedziała we wtorek Iwona Woźniak-Bagińska, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy (PUP) w Rudzie Śląskiej podczas spotkania na temat reformy rynku pracy, którą zorganizowała skupiająca pracodawców Konfederacja Lewiatan.
"My fizycznie nie jesteśmy w stanie ogarnąć tych 600 osób" - podkreślała dyrektor PUP. Dodała, że państwowe urzędy nie zamierzają rywalizować z prywatnymi agencjami zatrudnienia, ale chcą z nimi współpracować.
Mówiła, że oczekuje, iż po reformie urzędy pracy zajmą się jedynie aktywizacją grupy bezrobotnych, która jest gotowa do podjęcia pracy, bądź obarczona umiarkowanymi barierami. "Moim życzenie jest, żeby trzecią grupą zajął się ktoś, kto ma na to czas" - powiedziała Woźniak-Bagińska.
Takie też jest założenie rządowego projektu nowelizacji ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy. Trwale bezrobotni - osoby zagrożone wykluczeniem społecznym, jak i te, które z własnego wyboru nie są zainteresowane podjęciem pracy lub uchylają się od pracy legalnej, mają być przekazane do obsługi podmiotom zewnętrznym. Według rządowych założeń w tej grupie znalazłoby się ok. 180 tys. osób, czyli ok. 10 proc. bezrobotnych.
Zlecanie działań aktywizacyjnych zewnętrznym podmiotom ma być finansowane ze środków Funduszu Pracy. Szacuje się, że w 2014 r. będzie to 160 mln zł. Wynagrodzenie agencji zatrudnienia uzależnione będzie od efektywności ich działań. Takie rozwiązania są obecnie testowane w kilku województwach, m.in. mazowieckim, podkarpackim, dolnośląskim i małopolskim.
W projekcie "Express do zatrudnienia", prowadzonym w Małopolsce, zewnętrzna firma aktywizująca trwale bezrobotnych otrzyma 10 tys. zł za każdego uczestnika projektu (jest ich tysiąc), który znajdzie pracę i utrzyma ją przez co najmniej sześć miesięcy. Wynagrodzenie dla firmy aktywizującej wypłacane jest w kilku transzach, przy czym jego największa część to wynagrodzenie za wynik, czyli doprowadzenie do zatrudnienia.
Konfederacja Lewiatan podkreśla, że taki model aktywizacji niesie same korzyści: w prywatnych agencjach zatrudnienia na jednego doradcę przypada średnio nie 600, ale od 30 do 80 bezrobotnych, mogą one stosować bardziej elastyczne podejście do klienta.
"Jestem przekonana w stu procentach, że gdybyśmy mieli takie warunki pracy, jakie są w firmach zewnętrznych, czyli czas i niewielką liczbę klientów przypadających na jednego pracownika, to też bylibyśmy w stanie zrealizować te zadania" - powiedziała dyrektor powiatowego Urzędu Pracy w Zabrzu Alina Nowak. "Ale to nie chodzi o to, żeby administracja publiczna cały czas się rozrastała (...). Myślę, że część zadań powinna być kierowana do operatorów zewnętrznych" - dodała.
Stanisław Dydusiak, dyrektor PUP w Tarnowie, wskazuje jednak, że projektowana ustawa nie będzie antidotum na wszystko. Według niego dopóki status bezrobotnego nie zostanie oddzielony od ubezpieczenia zdrowotnego, dopóty urzędy nie pozbędą się "pewnej grupy klientów", która w rzeczywistości nie jest zainteresowana podjęciem pracy.