Marek (imię zmienione) zmarł pod koniec lipca. Po prostu upadł po wyjściu z palarni. W budynku TVP na placu Powstańców Warszawy. Od wielu lat całkowicie zaangażowany w redakcyjną pracę. Niejeden raz na ostatnią chwilę ratował materiały, które z przyczyn technicznych nie miały prawa ukazać się na czas na antenie. Marka uratować się nie udało. „Pracy oddany bezgranicznie. Również wczoraj przyszedł do redakcji, mimo że od kilku dni wybierał się do lekarza. Zmarł na rękach kolegów” – napisali w słowach pożegnania koledzy z pracy.
„Jak boli, to znaczy, że człowiek żyje” – słychać nieustannie na korytarzach redakcji, korporacji, urzędów, sklepów czy firm rodzinnych. Bagatelizujemy symptomy, nie słuchamy własnego organizmu. Wychodzimy z założenia, że nam się to nie przytrafi. Gdyby zapytać co drugiego pracownika na umowie-zleceniu, o dzieło czy mającego własną firmę, kiedy ostatnio był u lekarza, niemal każdy wzruszy ramionami.