Waldemar Nowakowski, prezes Polskiej Izby Handlu, która zrzesza firmy delegujące pracowników powiedział, że branża oczekuje wsparcia poprzez działania dyplomatyczne.

"Minister pracy ma kontakty ze swoimi odpowiednikami w UE. Chodzi o danie sygnału, że takie praktyki mają miejsce" - powiedział Nowakowski. Poinformował, że reprezentacja firm spotkała się z reprezentantami ministerstwa pracy, którym przekazano dokumenty świadczące o dyskryminacji polskich firm za granicą oraz informacje z zagranicznych mediów, które świadczą o nagonce na naszych przedsiębiorców delegujących pracowników. "Minister pracy powiedział wyraźnie, że tymi sprawami się zajmie" - dodał.

"W ciągu tygodnia pismo w tej sprawie wyślemy też do premiera Donalda Tuska. Oczywiście z takim samym pismem zwrócimy się też do Komisji Europejskiej. (...) We Francji najpóźniej w maju zrobimy konferencję, żeby naświetlić sprawę również tam na miejscu. Przecież my tam świadczymy usługi" - powiedział.

Zaznaczył, że dyskryminacja polskich firm narasta w okresie, kiedy czekamy na wejście w życie dyrektywy UE, która reguluje kwestie delegowania pracowników. Nowakowski chwalił polski rząd za walkę o wprowadzenie do dyrektywy korzystnych dla polskich firm zapisów świadczących o wolności handlu i usług w UE.

Prezes Inicjatywy Mobilności Pracy Stefan Schwarz powiedział, że dyrektywa ma być głosowana w połowie kwietnia br., a państwa UE mają ją implementować w ciągu dwóch lat. "Prawo będzie pewniejsze i nie będzie takiej samowolki w zakresie kontroli polskich firm, jak do tej pory" - powiedział.

Jego zdaniem prześladowane są zarówno firmy zagraniczne, które korzystają z usług polskich firm, oraz polscy pracodawcy, którzy zatrudniają i delegują pracowników do pracy za granicą.

"Polska jest obecnie największym eksporterem usług w Europie. Europa potrzebuje polskich usług, bowiem gospodarka UE ma problemy z efektywnością, z wysokimi kosztami pracy, z konkurencyjnością. Dlatego warto walczyć o polskie usługi - one są jedną z największych naszych przewag konkurencyjnych w UE" - powiedział Schwarz.

Z danych PIH wynika, że ok. 20 tys. polskich firm zajmuje się delegowaniem pracowników za granicę, a z tej formy pracy korzysta 250 tys. Polaków. Według Izby delegowanie pracowników daje roczne obroty w wysokości ok. 5-6 mld zł, z czego część zasila polski budżet.

Prezes Polskiej Izby Handlowo-Przemysłowej we Francji Hanna Stypułkowska-Goutierre omówiła przykłady dyskryminacji polskich firm delegujących pracowników przez francuskie inspekcje pracy, odpowiednik polskiego ZUS-u, czy służby skarbowe. Powiedziała, że francuscy urzędnicy uznali np., że firma przewozowa, która wynajęła swoim kierowcom mieszkanie, aby mogli wypoczywać w nim, zamiast w kabinach samochodów, ma swoje stałe przedstawicielstwo nad Sekwaną. Efektem było naliczenie zaległych składek społecznych na kwotę 5 mln euro.

"To wynika z sytuacji politycznej i historycznej we Francji, ale też nacisków francuskich związków zawodowych, które ostro działają na rzecz wykluczenia firm zagranicznych" - powiedziała. Wskazała, że w mediach powielane są hasła: "nieuczciwa konkurencja" i "dumping społeczny". Wskazała, że problem dotyczy sektora budowalnego, agencji pracy tymczasowych do różnych firm oraz branży przewozowej.

Ekspert z PIH Radosław Gałka powiedział, że niepokojące sygnały dyskryminacji polskich firm płyną też ostatnio z Niemiec. "Musimy stawić czoła tym praktykom (...). Mamy wrażenie, że kraje starej Europy chcą doprowadzić do wyeliminowania polskich przedsiębiorstw, zanim nowa dyrektywa zostanie implementowania" - ocenił.

Na konferencji obecny był Wojciech Duraj, właściciel firmy Duratec, która przez siedem lat była podwykonawcą dla kontrahentów francuskich. Mówił, że w 2013 r. francuski urząd skarbowy zarzucił firmie, iż ma we Francji przedstawicielstwo (zatrudniała na zlecenie tłumaczkę), w związku z czym określono jej zysk jakby działała we Francji, a nie Polsce. "Nakazano zapłatę VAT, który był płacony przez naszych francuskich kontrahentów. W sumie około 3 mln euro wraz z karami, podczas gdy nasze obroty to około 1 mln euro rocznie. W związku z tym musieliśmy zejść z rynku francuskiego, bo nasi kontrahenci francuscy także obawiali się kontroli urzędów skarbowych" - wyjaśnił.