Nie wchodząc w tym miejscu w rozważania, jak to jest możliwe, żeby grupa nowych posłów w ciągu kilkunastu godzin od zaprzysiężenia przygotowała tak wymagający szczegółowej specjalistycznej wiedzy prawniczej projekt, ani też nie powtarzając wszystkich, słusznych od razu mówię, zarzutów wobec tego pomysłu, a sprowadzających się do podniesienia kosztów pracy, chciałbym zwrócić uwagę na istotną kwestię dotyczącą przyszłości, związaną z tym projektem. Może dla niektórych z nas w odległej przyszłości, ale takiej, na którą część osób czeka. 

Projekt zniesienia limitu składek na obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne i rentowe należy rozpatrywać nie tylko w kategoriach krótkoterminowych korzyści Funduszu Ubezpieczeń Społecznych oraz przyszłorocznych korzyści budżetu Państwa w postaci mniejszej dotacji do tego funduszu. Trzeba też spojrzeć długoterminowo. Jeśli bowiem pomysłodawcy zniesienia przedmiotowego limitu będą uczciwi, a przecież trudno w to wątpić, to wraz ze zniesieniem limitu wpłacanych składek, odpowiednio nie powinny zostać limitowane przyszłe świadczenia emerytalne. A to już może bardzo drogo kosztować. Jeśli bowiem opłacałbym składki bez limitu przez cały okres aktywności zawodowej, to moja emerytura wypłacana przez ZUS powinna być odpowiednio wyższa. Oczywiście to nie jest zmartwienie dzisiaj zarządzających tymi środkami, ale będzie to poważne wyzwanie. I będzie to dylemat polegający na tym, z jakich środków sfinansować te przyszłe, niektórzy powiedzą niebotyczne emerytury. Ale przecież to będzie za kilkadziesiąt lat i nie będzie zmartwieniem dzisiejszych pomysłodawców zniesienia limitu 30-krotności. Ale oni działają według zasady – nie bójmy się stawić wyzwań naszym następcom.

dr Marcin Wojewódka, Instytut Emerytalny

Czytaj też: W Sejmie projekt znoszący 30-krotność składek >