Chodzi o przedstawione w marcu propozycje KE, które mogą uderzyć w polskie firmy, zwłaszcza budowlane, działające na rynku unijnym. Polscy przedsiębiorcy uważają, że pomysły, jakie forsuje Bruksela, znacznie podniosłoby ich koszty i co za tym idzie obniżyły konkurencyjność.
Dziś firmy delegujące swoich pracowników do pracy za granicą muszą im zapewnić jedynie płacę minimalną kraju goszczącego. Tymczasem projekt KE zakłada, że pracownik wysłany przez pracodawcę do innego kraju UE na pewien czas powinien mieć prawo do takiego samego wynagrodzenia, jak pracownik lokalny, a nie tylko do płacy minimalnej. Miałby otrzymywać np. premie czy dodatki przysługujące pracownikom lokalnym. Według koncepcji KE, gdy okres delegowania pracownika przekroczy 2 lata, powinien on być w pełni objęty przez prawo pracy kraju goszczącego, co oznacza np. konieczność odprowadzania lokalnych (czyli na zachodzie wyższych) składek na ubezpieczenie zdrowotne.
Polskie władze uważają, że zmiany w unijnych przepisach będą niekorzystne dla naszych, konkurujących przede wszystkim ceną firm świadczących usługi w innych krajach członkowskich. Z Polski pochodzi najwięcej pracowników delegowanych w UE; w 2014 r. było to prawie 430 tysięcy na 1,9 mln (22,3 proc.).
"Żółtą kartkę" wobec propozycji KE zgłosiły parlamenty Polski, Bułgarii, Czech, Danii, Estonii, Chorwacji, Węgier, Łotwy, Litwy, Rumunii i Słowacji. Uruchomienie tej procedury oznacza, że KE może podjąć decyzję o podtrzymaniu, zmianie lub wycofaniu projektu. Według źródła PAP, KE nie wycofa projektu, mimo że część gabinetów komisarzy przychylała się do tego.
Polecamy: KE: pracownicy delegowani w UE powinni zarabiać tyle, co lokalni
Podziały w tej sprawie zarówno w KE, jak i wśród krajów członkowskich przebiegają niemalże idealnie wzdłuż linii Wschód-Zachód. Stare kraje UE uważają, że firmy ze Wschodu powinny zatrudniać pracowników na takich samach zasadach (i stawkach) jak przedsiębiorstwa z Zachodu. Nowe państwa odpowiadają, że pomysły KE to sztuczne ograniczanie wolnego rynku.
Unijna komisarz ds. zatrudnienia Marianne Thyssen broniła swojej propozycji na ubiegłotygodniowym posiedzeniu komisji ds. prawnych Parlamentu Europejskiego. Jeszcze przed wystawianiem przez parlamenty "żółtej kartki" argumentowała, że projekt ma na celu lepszą ochronę pracowników delegowanych oraz wyrównanie warunków konkurencji na wspólnym rynku.
"Naszym zdaniem propozycja jest zgodna z zasadą pomocniczości, zapisaną w Traktacie UE. Przepisy o delegowaniu pracowników przecież już istnieją, to nie jest coś nowego. Nie widzę zatem jasnych argumentów, by były one niezgodne z zasadą pomocniczości" - wskazywała Thyssen.
Odrzucenie zastrzeżeń parlamentów krajowych oznacza, że nad projektem KE będą pracować Parlament Europejski i państwa członkowskie. Jeden z polskich dyplomatów powiedział PAP, że celem będzie teraz zebranie koalicji krajów, które będą w stanie zablokować przepisy w Radzie UE.
Polska uważa, że propozycja zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych jest przedwczesna. Nasi dyplomaci przypominają, że gdy przed trzema laty toczyły się prace ws. dyrektywy wdrożeniowej do tych przepisów Komisja przekonywała, że gwarantuje ona rozwiązania mające chronić prawa pracowników delegowanych, jednocześnie przeciwstawiając się tzw. dumpingowi socjalnemu. Zdaniem naszych władz nowelizacja - jeśli wejdzie w życie - będzie miała negatywny wpływ na europejską konkurencyjność i funkcjonowanie rynku wewnętrznego.
Z Brukseli Krzysztof Strzępka (PAP)