„Ściana, przodek są najgorsze – nie ma ani chwili, ani minuty, kiedy się coś stanie. Uważać trzeba na wszystko, mieć oczy dookoła głowy” – mówi Franciszek Jurek z kopalni Murcki–Staszic w Katowicach, w górnictwie od 25 lat. "Lekko nie ma. Jak ktoś nie był, nie widział, jak to wygląda, to słowa mu tego nie wytłumaczą. Trzeba przeżyć, żeby wiedzieć” – uważa jego młodszy kolega Maciej Beldoch.
Zmęczyć się w kopalni można nawet jeszcze przed rozpoczęciem pracy. Aby dotrzeć na swoje stanowisko, górnik musi nieraz pokonać pieszo kilka kilometrów krętymi i wyboistymi podziemnymi chodnikami. Nie wszędzie da się dojechać kolejką czy taśmociągiem.
„Robota, droga, warunki, to wszystko wykańcza” - mówi Marcin Ochmann z kopalni Murcki–Staszic. To jeden z zakładów o najwyższych stopniach górniczych zagrożeń – wybuchem metanu i pyłu węglowego, wyrzutami skał i gazów, zalaniem wyrobiska wodą.
Na kilka dni przed Barbórką na poziomie 700 jest jak co dzień. Na trasie z pochylni kamienno–odstawczej ze stropu strumieniami leje się woda tuż przed wagonikiem wypełnionym workami z pyłem kamiennym, przy którym stoi zatroskany górnik. „Szczęść Boże” – woła z ulgą na widok nadsztygara z działu BHP. „Dobrze, że pan jest, właśnie miałem zawiadamiać” - mówi.
Nadsztygar Robert Uchnast łapie za słuchawkę jednego z telefonów w podziemnym systemie łączności i dzwoni „na górę”. „Będziemy wyjaśniać” - mówi. Wskazuje na mysz, która ucieka przed szybkim strumieniem wody. Może zdąży na niedojedzoną kanapkę, którą jakiś górnik zostawił na dachu kolejki szynowej, wożącej ludzi pod ziemią. „U nas akurat są myszy, bo w innych kopalniach to raczej szczury” – wyjaśnia nadsztygar.
Trzeba uważać, bo tak się jakoś dzieje, że w okresie przed Barbórką w górnictwie częściej dochodzi do wypadków. Co przesądniejsi mówią, że św. Barbara zbiera żniwo. „Klątwa albo coś, dziwne to jest. Dozór nawet gada: uważajcie, bo Barbórka się zbliża” – opowiada Franciszek Jurek.
Zła tendencja potwierdziła się również w tym roku. W listopadzie w kopalniach zginęło dwóch górników, jeden stracił nogę. Dlatego prezes czuwającego nad bezpieczeństwem w branży Wyższego Urzędu Górniczego (WUG) zaapelował do górników, przedsiębiorców i kadry kierowniczej o „przykręcenie śruby dyscypliny”.
„Nie mogę się pogodzić z faktem, że co dwa dni w górnictwie ginie człowiek. Wypadki śmiertelne z ostatnich dni nie powinny się zdarzyć. Spowodowane były błędami ludzkimi, brakiem nadzoru i złą organizacją robót” – mówi prezes WUG Piotr Litwa.
Co roku w górnictwie życie traci około 20 osób. W tym roku zginęło już 26, z tego 21 w górnictwie węgla kamiennego, o jeden więcej niż w całym 2011 r.
„Do sylwestra zostało jeszcze kilka tygodni. Tygodni bardzo trudnych, powiedzmy sobie to szczerze. Barbórki, karczmy piwne, obiady jubilackie w połączeniu z przedświąteczną gorączką porządkową w domach i zakupową w górniczych rodzinach są mieszanką niebezpieczną. Nie sprzyjają koncentracji uwagi i zachowaniu rozwagi podczas pracy” – przyznaje prezes.
Według statystyk najczęstszą przyczyną wypadków w górnictwie są błędy pracowników. „Tak, to przez błędy ludzkie, rutyna gubi. Ja to teraz jestem taki ostrożny! Aby tylko przepracować te 4 miesiące, co mi do emerytury zostały” – zaklina się Franciszek Jurek.
Zgodnie z obecnymi przepisami górnik może iść na emeryturę po przepracowaniu pod ziemią 25 lat. Chorobowe, wzięte nawet wiele lat temu, wydłuża ten okres i trzeba je przed emeryturą odrobić. Starsi stażem górnicy, jak Jurek, psioczą i odrabiają. Młodsi martwią się, że politycy przesuną im wiek emerytalny. Choć wprowadzenie obowiązku pracy pod ziemią do 67. roku życia to scenariusz raczej nierealny, to wciąż nie wiadomo, jakim stanowiskom pozostawią obecne przywileje, a kogo wyślą na pomostówkę.
„Ja bym nie pracował do 67, nie dożyłbym” - twierdzi Marcin Ochmann. „Rząd z Warszawy najlepiej na dół przywieźć, albo żeby na ścianę szli pracować” – odgraża się Franciszek Jurek.
Na Barbórkę życzą sobie szczęścia górniczego. „To znaczy tyle wyjazdów, ile zjazdów” – precyzuje Maciej Beldoch – „To jest dół, tu nie ma drogi ucieczki, jak się coś stanie, to tylko to szczęście górnicze może nas uchronić od czegoś tragicznego”.
Każdy górnik czeka na Barbórkę, nie tylko dlatego, że to dzień wolny od pracy. „Fajnie do kościoła iść, z rodziną się posiedzieć… Żona zrobi fajny obiad, oczywiście będzie rolada i kluski śląskie. Barbórka to takie podziękowanie za cały rok bezpiecznej pracy, przez to się idzie do kościoła” – wyjaśnia Jurek.
Marcin Ochmann życzyłby sobie szczęścia, zdrowia - zdrowia szczególnie, no i pieniędzy. „To miłe uczucie, że jest takie święto dla nas. Każdy górnik się wtedy dobrze czuje i dziękuje za ten bezpiecznie przepracowany rok” – mówi Maciej Beldoch. Górnikiem był jego dziadek i wujkowie. „Marzenia może miałem inne, ale potoczyło się tak, a nie inaczej. Jestem Ślązakiem, tradycje rodzinne. Czwarty rok pracuję na kopalni, jak na razie szczęśliwie i oby tak dalej” – kwituje.
Jurek poszedł na kopalnię, bo kiedyś górnictwo to był najlepszy zarobek. Górnikiem był jego ojciec, dwóch synów też wykierował na górników. Chociaż jeszcze nie zaplanował, co zrobi po ostatnim wyjeździe, to skrupulatnie odlicza każdy dzień, kalendarz ma w głowie. Wielu górników na emeryturze wraca jeszcze na dół – chętnie zatrudniają ich firmy górnicze, wykonujące zlecone prace na rzecz kopalni. On by tego za nic nie zrobił.
Na samą myśl o kolejnych latach na dole się wzdryga: „Nie, nigdy w życiu, nigdy w życiu. Nawet gdyby mi zapłacili, żeby zjechać i tylko siedzieć, absolutnie nie. Nie da się kochać tej pracy, no bez przesady”.
Górnicy: nie da się kochać tej pracy
Ogłuszający huk urządzeń, ciemność rozświetlana tylko lampkami i żarówkami, pył jak gęsta mgła, temperatura sięgająca 35 stopni to codzienność górnika pracującego na przodku. Nie da się kochać tej pracy - mówi Franciszek Jurek z kopalni MurckiStaszic w Katowicach.