Według lewicowego związku zawodowego CGT w całym kraju protestowało około 150 tys. ludzi. Rzecznik CGT Baptiste Talbot powiedział, że czwartkowe demonstracje to dopiero "pierwszy krok", a związek planuje dalsze protesty.

Ministerstwo edukacji poinformowało, że ponad 10 procent nauczycieli zatrudnionych w szkołach państwowych przerwało pracę, ale żadna placówka nie została zamknięta; władze nie przekazały danych dotyczących innych pracowników sektora publicznego.

Będąc pod presją ograniczania wydatków i redukcji długu, socjalistyczny rząd Hollande'a odmówił cofnięcia rozporządzenia o zamrożeniu płac w sektorze publicznym, które zostało wprowadzone w 2010 roku przez gabinet poprzedniego prezydenta, konserwatysty Nicolasa Sarkozy'ego.

Przedstawiciel kierownictwa CGT Thierry Lapaon powiedział, że w ciągu ostatniej dekady zarobki pracowników państwowych obniżyły się średnio o około 13 proc. Jak podkreślił, dla wielu mało wykwalifikowanych pracowników sytuacja staje się nie do wytrzymania.

Wpływowy związek zawodowy CGT wzywał do głosowania na Hollande'a w ubiegłorocznych wyborach, lecz nie widzi żadnej poprawy od maja 2012 roku, kiedy to pierwszy od blisko 20 lat socjalista został prezydentem. "Ludzie mieli dość Nicolasa Sarkozy'ego, jego polityki i rządów, ale co się od tamtej pory zmieniło?" - zapytał Lapaon.

Minister ds. reformy państwa, decentralizacji i administracji publicznej Marylise Lebranchu powiedziała, że 5,2 mln ludzi, pracujących w sferze budżetowej i chętnie głosujących na lewicę, ma interes w tym, żeby pomóc w cięciu kosztów.

"Jeśli deficyty są zbyt duże i tracimy nieco niezależności finansowej, będzie to bolesne również dla sektora publicznego" - podkreśliła, tłumacząc, że jeśli Francja nie uporządkuje swych finansów publicznych, to ryzykuje większymi kosztami pożyczek na rynkach finansowych.

Minister Lebranchu, która ma prowadzić negocjacje ze związkowcami 7 lutego, poinformowała, że podniesienie płac tylko o 1 proc. kosztowałoby budżet 700 milionów euro.

(PAP)

cyk/ ap/