Starostowie, chcąc pozbyć się kłopotu, próbują sprzedać prywatnym inwestorom udziały w spółkach lub wydzierżawić należące do nich budynki. Przetargi i rozmowy na ten temat trwają właśnie m.in. w Kwidzynie i Tczewie (woj. pomorskie) oraz w Prudniku (woj. opolskie). W tym ostatnim miejscowe władze chcą zostawić jedynie symboliczny 1 proc. udziałów w lecznicy.

– To jest pełna prywatyzacja służby zdrowia – przestrzegają eksperci. Firmom prywatnym, które nie mają misji, będzie się opłacało świadczyć tylko te usługi, za które dobrze płaci NFZ, czyli np. okulistykę czy kardiologię – mówi Maciej Dercz, radca prawny. Podkreśla jednocześnie, że ustawa o działalności leczniczej nie chroni miejscowej ludności nawet przed likwidacją szpitala.

Okazuje się, że działające w formie spółek kapitałowych szpitale, które miały generować zysk, nie są w stanie nawet bilansować swojej działalności, a ucieczka z pętli zadłużenia, utworzonej przez niewydolny system publicznej służby zdrowia, okazała się pozorna – dziś mamy nową pętlę, i wcale nie mniej uciążliwą, choć już teraz wolnorynkową. A skutkiem jest to, że samorządy, które przekształciły publiczne ZOZ w spółki prawa handlowego, już teraz decydują się sprzedawać udziały w spółkach prywatnym inwestorom, pozostawiając sobie symboliczny pakiet udziałów. Możliwe, że to początek kolejnego etapu tej reformy – pełnej prywatyzacji publicznej służby zdrowia, od której nie tak dawno odżegnywali się rządzący.

Źródło: Reczpospolita