Sędzia Małgorzata Drewin, odnosząc się do poszczególnych skazanych podkreślała, że lekarze broniąc się, próbowali obciążać rodziców chłopca i ich postawę.
- Co rusz sąd natykał się na takie kwiatki polegające na nieumiejętności przyznania się oskarżonych do popełnionego błędu - powiedziała.
Czytaj: SN: nagana za śmierć dziecka, zakaz praktyki lekarskiej - za gwałt>>>
- W zderzeniu z przysięgą Hipokratesa te słowa powodują, że trzeba zastanowić się nad tym, jak dalece piękno zawodu medyka zostało zmienione na jakieś nędzne, drobne formalne miedziaki - powiedziała sędzia.
Powiedziała również, że z akt wynika, iż każdy z lekarzy, do którego dziecko trafiało, mógł odwrócić błąd popełniony przez poprzednika.
Podawała przykłady sprzecznych interpretacji dokonywanych przez lekarzy. Jeden ze skazanych (ze szpitala na Niekłańskiej) skierował rodziców do innego szpitala - na ulicę Litewską, zastrzegając, że sprawa jest pilna, więc muszą jechać własnym autem. Z kolei lekarka, która ich przyjęła w szpitalu na Litewskiej - powołując się na fakt, że przyjechali własnym autem, uznała, że stan nie może być aż tak zły, skoro nie skorzystano z karetki.
Sędzia podkreślała, że rodzice nie musieli zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji. Sąd zwracał też uwagę - uzasadniając wyrok - że skazani lekarze, mimo że mieli wyniki badań dziecka, nie zdecydowali się np. na podanie antybiotyku.
Sędzia podkreślała równocześnie, że żadnemu z oskarżonych nie został postawiony zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. - Nie oskarżeni wywołali stan zagrożenia dla życia; oskarżeni jedynie, albo aż, nie podjęli właściwych działań, by to niebezpieczeństwo zmniejszyć lub odwrócić - powiedziała.
Dodała, że zdaniem biegłych do śmierci mogło dojść nawet wtedy, gdyby leczenie było prawidłowe, ale działanie lekarzy mogło zmniejszyć niebezpieczeństwo. - Ta zasada rozstrzygana jest na korzyść oskarżonych - mówiła, dodając, że stąd zarzut nieumyślonego narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu
Sąd nie orzekł zakazu wykonywania zawodu dla lekarzy.
Zimą 2008 roku 3-letni wówczas Jaś zaraził się ospą wietrzną od swojego brata; po chorobie doszło do powikłań. Chłopcem zajmowali się lekarze ze szpitali przy ulicy Niekłańskiej i Litewskiej w Warszawie - w sumie sześcioro. Zdaniem prokuratury, choć nie ma dowodów, że doprowadzili do śmierci dziecka, popełnili "istotne błędy medyczne". Stan chłopca pogarszał się; odsyłano go z placówki do placówki; ostatecznie 29 grudnia 2008 r. zmarł na sepsę. (pap)






