Profesor w 2014 roku otrzymał nagrodę specjalną w organizowanym przez Wolters Kluwer i Uczelnię Łazarskiego Konkursie „Liderzy zmian w służbie zdrowia”.
Bogdan Bugdalski: Na stronie Szpitala Bródnowskiego widnieje informacja, że wykonał pan ponad 3000 operacji mózgu, czy mózg człowieka stanowi dla pana jeszcze jakąś tajemnicę?
Mirosław Ząbek: Taka liczba operacji nie powinna budzić zdziwienia, natomiast niezwykłe w tej informacji jest to, że wykonałem ponad 3000 operacji tętniaków mózgu, bo wszystkich operacji wykonałem znacznie więcej. Takim dorobkiem niewiele osób na świecie może się poszczycić. Operacje tętniaków są operacjami bardzo trudnymi, bardzo ryzykownymi, wiążą się z możliwością wystąpienia różnorodnych powikłań. Na szczęście dzisiaj już nie trzeba tylu operacji robić, bo zmieniło się podejście do leczenia. Obecnie większość tętniaków jest leczona wewnątrznaczyniowo - tak jak w kardiologii serca - przez cewniki. Wkrótce tak będziemy leczyć udary niedokrwienne. Dzięki temu ludzie po udarach mózgu będą mieli większe szanse powrotu do zdrowia.
Rozumiem, że takie operacje już niebawem będą wykonywane w Polsce, w pańskiej Klinice. Czyli po wielu operacjach, których był pan w Polsce, a często i w Europie Środkowej i Wschodniej, pionierem – pojawi się kolejna pionierska metoda…
Tak, ale razem ze swoim zespołem szykuję coś bardziej pionierskiego. Oczywiście pracujemy nad tymi udarami niedokrwiennymi. Zajmuje się tym głównie mój asystent, który przez 10 lat pracował w Paryżu pod opieką wybitnych neurochirurgów i wrócił teraz do mnie. Ma pełną wiedzę na temat udarów niedokrwiennych mózgu - uczył jej lekarzy we Francji, wprowadził tę metodę w Norwegii. Obecnie z grupą kolegów z innych szpitali chcemy przekonać Ministerstwo Zdrowia oraz Narodowy Fundusz Zdrowia, że ta technika daje nowe możliwości, że człowiek po takim leczeniu ma większe szanse aby wyjść do domu w stanie nieuszkodzonym, wrócić do pracy i do normalnej aktywności. W zasadzie jesteśmy do tego przygotowani, potrzebne są tylko pieniądze na refundację procedury, bo wbrew obiegowym opiniom system ratownictwa w Polsce jest dobrze zorganizowany i pacjent bardzo szybko dociera do szpitala czy to po zawale serca, czy po udarze mózgu, a czas w leczeniu skrzeplin ma kluczowe znaczenie.
Co zatem będzie tym pionierskim rozwiązaniem?
Pierwszy w Polsce ośrodek terapii genowej mózgu. Chcemy go powołać wspólnie z profesorem Krzysztofem Bankiewiczem i jego kliniką z San Francisco. Profesor Bankiewicz jest światowym autorytetem w dziedzinie neurochirurgii, ma mnóstwo międzynarodowych patentów i wiele rozwiązań w Polsce dzięki niemu już zostało wprowadzonych, między innymi głęboka stymulacja mózgu. Nasz ośrodek będzie bliźniaczym z tym w San Francisco, wykorzystującym amerykańską technologię. Niebawem zaczniemy go budować - jest koncepcja, są pieniądze, jest już wspólne logo. Mamy tu w Szpitalu Bródnowskim na pierwszym piętrze 1000 mkw powierzchni - po starym bloku operacyjnym . Przewidywany koszt utworzenia ośrodka to 24 mln zł. Procedury administracyjne i unijne jeszcze trwają, ale to kwestia podpisania kilku umów i w ciągu najbliższych miesięcy będziemy ogłaszać przetargi na tworzenie tej struktury. Liczę, że już pod koniec 2015 roku odbędą się pierwsze operacje w nowym bloku z zastosowaniem techniki terapii genowej.
Na czym ma polegać ta terapia? Czy będziecie ingerowali w mózg człowieka już na etapie życia płodowego?
To też będzie możliwe, ale jeszcze nie teraz. Wiele chorób ma podłoże genetyczne, co skutkuje różnymi zaburzeniami u pacjenta, na przykład choroba Downa. Tak jak neurochirurgia czynnościowa, polegająca na tym, że zmienia się czynność mózgu poprzez akt uszkodzenia jakiejś jego struktury lub blokowania jej prądem, tak terapia genowa będzie polegała na jednorazowym akcie przeniesienia do mózgu czegoś lub jakiejś informacji potrzebnej do produkcji czegoś, czego dzisiaj mózg nie produkuje. Pierwszą grupą pacjentów będą oczywiście osoby z monodefektami genetycznymi, a być może w przyszłości pacjenci, u których występują złożone uszkodzenia. Jest bardzo wiele obiecujących możliwości, również u dzieci, na przykład z mukowiscydozą. Odwrócenie procesu chorobowego zaraz po urodzeniu może bardzo złagodzić przebieg choroby. W Stanach Zjednoczonych terapia ta przynosi już znakomite efekty i my jesteśmy już do niej przygotowani. Jestem podekscytowany taką sytuacją, tym bardziej że nasze plany są dużo, dużo większe - metodę terapii genowej chcemy również wykorzystać do chemioterapii nowotworów mózgu. Onkologia mózgu jest leczeniem skojarzonym, czyli chirurgia, napromienianie i chemioterapia. Trzeba pamiętać, że mózg jako jedyny narząd jest izolowany. Lekarstwo może dotrzeć do wszystkich organów, ale do mózgu praktycznie nie dociera, dlatego tak trudno jest stworzyć farmakologię guza mózgu. Jeśli byłoby możliwe podanie leku prosto do mózgu, w sam guz, to można by go leczyć. Do tego potrzebne są jednak zaawansowane technologie, bo operacje muszą się odbywać w czasie rzeczywistym, w warunkach silnego pola magnetycznego.
Dlaczego?
Ponieważ jeśli trzeba podać cokolwiek w miejsce, które ma około jednego milimetra, to nie można tego robić na podstawie obrazu zarejestrowanego podczas badania rezonansem, bo tam chory leżał płasko, a teraz do operacji jego głowa jest ustawiona pod kątem i miejsce operacyjne jest już gdzie indziej, przesunięte.
Do takiej operacji z pewnością potrzebne są niemetalowe narzędzia chirurgiczne - czy już takie istnieją?
Oczywiście. W rezonansie wykluczone jest używanie jakichkolwiek przedmiotów metalowych. Potrzebny jest sprzęt niemagnetyczny – respirator, kardiomonitor, pompy, wiertarka itd., co jest niezwykle trudne do osiągnięcia. W 2014 roku kupiliśmy pierwszą w Europie wiertarkę do wiercenia w polu magnetycznym i przy pomocy tego sprzętu zrobiliśmy z kolegami ze Stanów Zjednoczonych cztery operacje w czasie rzeczywistym. Były one zarazem przygotowaniem do uruchomienia ośrodka terapii genowej.
Nowa inwestycja jest już realizowana, pieniądze są, pracownicy są przygotowani, współpraca międzynarodowa kwitnie, a pańska Klinika problemów finansowych nie ma, a to znaczy, że jako menedżer doskonale się pan sprawdza…
W Polsce nie wypada się tym chwalić, ale zazwyczaj udaje nam się zrealizować plany. Uważam, że jeśli czegoś chcesz, naprawdę chcesz, to i w Polsce można wiele osiągnąć - myśl potrafi kreować rzeczywistość. Jeśli jesteś nastawiony na cel, myślisz o jego osiągnięciu celu, to ten cel staje się osiągalny.
Czy zespół, którym pan kieruje, jest stabilny? Wiadomo, że wybitnych specjalistów poszukuje cały świat, a w Polsce zarobki nie należą do najwyższych.
To prawda, są kraje dużo bogatsze od naszego, ale gdybyśmy przyjrzeli się na przykład Stanom Zjednoczonym, to się okaże, że jest tam olbrzymia grupa ludzi, którzy nie mają żadnego ubezpieczenia zdrowotnego. Bardzo trudno jest tak zorganizować służbę zdrowia, żeby wszyscy byli szczęśliwi. W Polsce na pewno brakuje kontroli jakości, standardów. My jesteśmy rozliczani za procedurę, a nie za wynik. Osiągnięcie lepszych wyników od innych nie prowadzi do większego dofinansowania. Do tego jeszcze daleko. A czy lekarze uciekają? Tak, uciekają, ale są to raczej naturalne migracje, na ordynatorów w inne miejsce. Jeśli człowiek wykształcił się, to szuka czegoś nowego, co pozwoli mu się rozwinąć. I tak jeden z kolegów odszedł do nowo powołanego ośrodka neurochirurgii w Grodzisku Mazowieckim, drugi jakiś czas temu przeniósł się do Zielonej Góry. Ja to rozumiem, bo ci młodzi ludzie w ten sposób rozwijają się, zyskują prestiż i dzięki temu są bardziej aktywni w życiu zawodowym. Śledzę ich kariery i z satysfakcją odnotowuję ich sukcesy. Jest w tym dużo pozytywnej energii.
Prowadzi pan Klinikę od 15 lat, jak liczną grupę neurochirurgów pan wykształcił?
W Polsce jest stosunkowo mało neurochirurgów, nie więcej niż kilkuset, dlatego i moich uczniów nie jest tak wielu. Do tej specjalizacji nie ma szerokiego dostępu: ośrodki neurochirurgiczne mają prawo przyjęcia na specjalizację 3, 4 osoby raz na 6 lat, potem na miejsca tych osób wchodzą następne. To w zupełności wystarcza, by zaspokoić zapotrzebowanie szpitali na tego typu specjalistów i zapewnić wysoką jakość szkolenia. Ta zaś jest bardzo wysoka. Polska neurochirurgia mocno współpracowała z Europą Zachodnią nawet w czasach PRL. Kiedy jeszcze granice były zamknięte, to na wzór Europejskiej Szkoły Neurochirurgii stworzyliśmy Polską Szkołę Neurochirurgii. Na egzaminy do Polski przyjeżdżali egzaminatorzy z Zachodu. Byliśmy cały czas blisko tego co działo się na świecie, dlatego nigdy nie było powodu sądzić, że gdzie indziej można zrobić coś lepiej niż w Polsce. Były oczywiście takie przestrzenie, na przykład nie mieliśmy terapii protonowej, bo to przedsięwzięcie warte kilkaset milionów złotych, ale w czasie kiedy byłem Krajowym Konsultantem ds. Neurochirurgii, wnioski w sprawie skierowania pacjenta na leczenie zagraniczne, z powodu tego, że czegoś nie można było zrobić w Polsce, były sporadyczne.
Jak pańska Klinika wygląda na tle innych klinik polskich i zachodnich?
W Polsce na pewno wszyscy mieli podobne podstawy, aby stać się dobrymi. I wiedza, którą trzeba było posiąść, i sposób egzaminowania, i warunki materialne, sprzętowe były bardzo podobne, więc i poziom jest podobny. Są jednak pewne różnice – ktoś lepiej radzi sobie ze stresem w czasie operacji, ktoś mniej, jednemu operacje wychodzą lepiej, innemu gorzej, bo tu mimo wszystko potrzebna jest odrobina szczęścia, daru bożego – jest wiele obszarów poza merytoryką, które składają się na wynik końcowy. Podstawą są jednak odpowiednio zaplanowane operacje, określenie wskazań, dobre przeprowadzenie zabiegu, przygotowanie sprzętu. Dzisiaj już nie wystarczy kogoś zoperować – to zawsze można zrobić, jeśli jednak pacjenta można leczyć inaczej, bezpieczniej, lepiej, w oparciu o dostępne technologie, to taką możliwość należy wykorzystać. A technologie niestety są drogie. Kolejną kwestią jest opieka pooperacyjna, która jest ogromnie ważną częścią procesu leczenia.
Co do Zachodu - myślę, że nie różnimy się specjalnie od ośrodków zachodnich, poza jednym - w Polsce lekarze dużo pracują i pracują w bardzo wielu miejscach. Europejczyk ma określony czas pracy i o określonej porze wychodzi. Nie musi szukać innych miejsc zatrudnienia.
Kiedy zdecydował pan, że chce być neurochirurgiem?
Na to, że postanowiłem być lekarzem miała wpływ sytuacja w domu - moja mama bardzo wcześnie zachorowała na stwardnienie rozsiane, bardzo cierpiała, natomiast swojej specjalności długo nie mogłem wybrać. O neurochirurgii bardzo niewiele wiedziałem. Dzisiaj dzieci są bardziej świadome – śmielsze, odważniejsze, nie reagują wstydem i strachem na mikrofon czy kamerę skierowaną w ich stronę - my w takiej sytuacji bylibyśmy stremowani. Podobnie w szkołach – oni są pytani o zdanie, mają możliwość wypowiadania się, wybrania jakiegoś projektu, który chcieliby w szkole realizować. Kiedyś nie było takiej świadomości. Ta dziewczyna, która przed chwilą ode mnie wyszła - jest studentką medycyny w Londynie. Postanowiła wykorzystać pobyt w Polsce i przyjść do mojej Kliniki, żeby się zorientować, czy dobrze będzie się czuła w zawodzie neurochirurga. Nie ma jednak świadomości, że moja zgoda na jej pobyt tutaj wymagała przejścia skomplikowanej procedury, otrzymania odpowiednich pozwoleń, które musiałem uzyskać. Ale jeśli ktoś ma taką pasję, to dlaczego mu nie pomóc. Niedawno gościliśmy w Klinice 12-letniego chłopca z Legionowa, laureata jakiegoś europejskiego konkursu, którego marzeniem było spędzenie jednego dnia na oddziale neurochirurgii. Przyjęliśmy go. Przychodzą do nas grupy uczniów z gimnazjum i liceum w ramach różnych projektów – spotkanie z zawodem, spotkanie z człowiekiem i zawsze staramy się znaleźć dla nich czas.
My nie mieliśmy takich możliwości. Dopiero na piątym roku studiów, podczas seminarium na oddziale neurologii spotkałem człowieka, który tak ciekawie o tej neurochirurgii opowiadał, że postanowiłem się tym zainteresować. Zapisałem się do Kółka Neurochirurgicznego. Zebrania były dość często, bo w każdy wtorek od godziny 17.00. Trzeba było przyjechać do szpitala, przygotować się, wygłosić jakiś referat – wydawało nam się, że jesteśmy tacy ważni. Zrobiłem wtedy taki plakat, który mam do dzisiaj. Wygląda bardzo archaicznie – nie dysponowaliśmy przecież żadnym sprzętem, a literki wykleiłem z kalkomanii - ale chętnie przetoczę tu tekst, który napisałem:
„Nie ulega wątpliwości, że mózg człowieka należy do najbardziej skomplikowanych pod względem budowy i najbardziej doskonałych funkcjonalnie tworów, jakie znamy na świecie.
Czy dzięki szybkiemu rozwojowi badań nad mózgiem zostaną one kiedyś uwieńczone sukcesem?
Czy potrafimy całkowicie zrozumieć działalność mózgu?
Czy mózg człowieka jest wystarczająco sprawny, żeby zrozumieć mechanizmy własnej działalności?
Wstąp do naszego Koła, może wspólnie znajdziemy odpowiedź!
Informacji udziela Sekretarz Koła, Mirosław Ząbek
Czy po tylu latach obecny kierownik kliniki neurochirurgicznej jest w stanie odpowiedzieć na te pytania?
Niestety, cały czas nie. Bardzo często pojawiają się pytania, jaki procent mózgu jest wykorzystywany, 5, 7 czy 10 procent. Myślę, że spora część mózgu jest wykorzystana bądź jest gotowa do wykorzystania, na przykład w sytuacjach stresowych, zagrożenia. Dotychczasowa wiedza pozwalała określić, że jest jakaś reprezentacja mózgu – tu jest czucie, tu jest dotyk, tu jest ruch itd. W związku z tym, gdy leczyliśmy ból, stymulowaliśmy elektrodami okolice mózgu odpowiedzialne za czucie. Obecnie, gdy wprowadzono czynnościowy rezonans magnetyczny, możemy obrazować nie tylko morfologię mózgu, ale i jego funkcję. Okazuje się, że ból nie jest odbierany tylko w jednym obszarze kory mózgowej, a reprezentowany jest w różnych miejscach. Sądzę, że tak jest z całym mózgiem, że to jest sieć wzajemnie współpracujących ze sobą neuronów, dróg, szlaków, które w różnych sytuacjach reagują różnie.
Odeszliśmy na chwilę od pana drogi do zawodu. A więc jest pan w tym Kole i…
W tym Kole zostałem przewodniczącym, a gdy skończyły się studia, wiedziałem, że chcę być neurochirurgiem. Jednak w 1983 roku nie było to takie proste - po studiach kierowano nas na staż pracy, a później do pracy. Odpowiednia osoba w ministerstwie wskazywała, w jakim szpitalu brakuje lekarzy i tam nas kierowano. Oczywiście ta mapa potrzeb nie była do końca spełniana, bo każdy starał się dostać pracę w miejscu zamieszkania. Mnie udało się dostać do Szpitala Bródnowskiego. Tutaj zacząłem i tutaj cały czas pracuję. Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że dokonałem bardzo dobrego wyboru.
Jak licznym zespołem pan kieruje?
Zespół liczy dziesięciu lekarzy i trzech rezydentów, natomiast wraz z innymi pracownikami Klinika zatrudnia około 50 osób. Z dumą mogę powiedzieć, że jesteśmy zespołem, w którym każdy z jego członków potrafi wszystko operować - poza oczywiście unikalnymi operacjami, jak na przykład głęboka stymulacja mózgu. Większość pracujących w zespole kolegów jest w stanie wykonać każdą operację kręgosłupa, każdą operację mózgu - chorobę naczyniową, tętniaka. Jeśli chodzi o leczenie chorób naczyniowych, to dysponujemy wszystkim, czym obecnie można dysponować, możemy operować na najwyższym światowym poziomie. Jakiś czas temu otworzyłem w szpitalu Krajowe Centrum Leczenia Chorób Naczyniowych Mózgu. Mamy heliport, lądują śmigłowce. 24 godziny na dobę przywożą tu pacjentów z krwotokami wewnątrzczaszkowymi, którzy przyjmowani są przez wysokokwalifikowaną w tym obszarze kadrę. Każdy z nas obstawia jeden dzień w tygodniu. Jeśli jakiś pacjent przyjeżdża, to natychmiast jest mu udzielana pomoc. Taka praca ma głęboki sens, kiedy się widzi jej efekty: przylatuje helikopter z człowiekiem, który za chwilę może stracić życie, wkłada mu się sprężynki do tętniaka i za kilka dni może wyjść do domu, tak jakby nic się nie stało. Ale problemem są finanse, bo z tego, co dostajemy z budżetu, wystarcza na dwie operacje tygodniowo. A czasami potrzebujemy wykonać dwie operacje dziennie.
Skąd więc bierzecie pieniądze?
Robimy uzasadnione nadwykonania, licząc, że NFZ zapłaci. I do tej pory znajdowaliśmy zrozumienie władz.
Rozumiem, ale przyzna pan, że chęć ratowania życia mocno koliduje z budżetem, który zazwyczaj jest ograniczony.
Każdy ma inną trudność. Lekarz może zawsze powiedzieć: mnie nie interesują pieniądze, bo ja jestem po to, żeby leczyć. Ale tak naprawdę nie ma nic za darmo, wszystko kosztuje. Można wyliczyć, ile kosztuje słoik dżemu i jego produkcja, i można wyliczyć, ile kosztowało leczenie zapalenia płuc. Bo np. leki trzeba kupić od firmy prywatnej. Szpital nie ma innego źródła przychodu niż NFZ.
Jednak wyleczony pacjent, to de facto niższe koszty dla budżetu państwa.
Tego nikt tak jeszcze nie liczy. Oto przykład – w leczeniu choroby Parkinsona wszczepiamy pacjentom stymulatory, których żywotność wynosi 3-4 lata, a w dystonii dużo krócej, bo 1-2 lat. I te stymulatory cały czas trzeba wymieniać. I NFZ cały czas ten stymulator refunduje. Tymczasem Amerykanie, których tu dzisiaj gościłem przed Panem, mają stymulator, który kosztuje tylko o 80 procent więcej, ale działa przez 12 lat.
I NFZ nie chce o tym słyszeć?
Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym. Wiem jednak, że przekonanie Funduszu do tego będzie bardzo trudne. Bardzo trudno jest wprowadzić coś nowego do refinansowania, nawet jeśli jest kosztowo uzasadnione.
W swoim życiu odbył pan liczne staże i szkolenia za granicą, bywa pan na konferencjach, stale współpracuje z ośrodkami zagranicznymi, czy to pomaga panu w kierowaniu Kliniką?
To oczywiście zmienia się wraz z wiekiem – wcześniej były staże, teraz są konferencje i raczej krótkie wizyty. Jako młody człowiek pierwszy staż odbyłem w Finlandii, będąc jeszcze studentem piątego roku, po studiach zaś w Szwecji, we Włoszech, w Niemczech. Niewątpliwie uczyłem się, ale to był czas, kiedy nie wszystko jeszcze rozumiałem. Był to raczej czas kształtowania się osobowości lekarza.
Jaka ona powinna być?
Nawet jak nie masz czasu dla pacjenta, bo często tak jest, nie możesz mu tego okazywać. Nie rozmawiaj z pacjentem w przelocie, na stojąco, tylko daj odrobinę komfortu: proszę, usiądźmy, porozmawiajmy. To jest szczególnie ważne dla pacjenta, bo on musi mieć do nas zaufanie. Musi mieć pewność, że przyszedł do właściwej osoby. Lekarz powinien postępować z pacjentem tak, jak chciałby, żeby postępowano z nim, kiedy to on byłby chory. Niestety, nie zawsze jest to możliwe. Nie zawsze też podczas operacji udaje się zrobić wszystko, co się chciało.
Leczenie nie powinno być bardziej niebezpieczne niż choroba, którą się ma. Planując operację powinno się pamiętać, że jakość życia pacjenta po operacji nie powinna być gorsza niż przed nią. Pacjenci są coraz bardziej świadomi, podróżują, zbierają równoległe konsultacje, szukają rozwiązań. I zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: zaryzykuję, mimo że w danej sprawie nie da się nic więcej zrobi
Złoszczą mnie tacy koledzy lekarze, bo to nie oni ryzykują, tylko pacjent.
Ile operacji przeprowadza pan tygodniowo?
Różnie: bywają dni, kiedy w ogóle nie operuję, czasami uczestniczę w dwóch operacjach na jednej sali, później na drugiej i tam jestem np. głównym operującym. Niekiedy napromieniam w Centrum Neuroradiochirurgii Gamma Knife. W sumie jako zespół, wykonujemy około 1200 operacji rocznie.
To bardzo dużo…
Bo to bardzo dobry zespół. Dodatkowo mamy dobrą współpracę z chirurgami schorzeń kręgosłupa, którzy przyjeżdżają do bardziej rozległych operacji. To wzbogaca też nasze umiejętności. Obecnie choroby są rozpoznawane bardzo precyzyjnie i często okazuje się, że wychodzą poza narząd należący do danej specjalności. Zdarzało się, że operowaliśmy z profesorem Borówką, urologiem, bo guz kręgosłupa dotyczył również moczowodów, operowaliśmy z ginekologami, bo guz w kręgosłupie obejmował między innymi miednicę mniejszą i macicę, operowaliśmy z profesorem Orłowskim, bo guz położony był w klatce piersiowej. Niekiedy operujemy z innymi chirurgami, również dlatego, że specjalność nie dopuszcza możliwości ingerencji w inne narządy. Nawet jeśli umie się zrobić daną operację to w przypadku powikłań pacjent może oskarżyć, że zrobiło się coś do czego nie miało się uprawnień. I odzyskać roszczenie.
W przypadku naczyniaków nasza Klinika jest jedną z najlepiej wyposażonych w Europie – mamy świetny zespół, który operuje wewnątrznaczyniowo, i jako jedyni w Polsce mamy gamma knife, którym napromieniamy te malformacje. Spotykamy się wszyscy i omawiamy, co będzie najlepsze dla chorego. I niekiedy jest tak, że część naczyniaka wyklejamy wewnątrznaczyniowo, a resztę pozostawiamy do napromieniania. Jeśli masz do dyspozycji pełną gamę możliwości, to możesz zaproponować pacjentowi to, co jest dla niego najlepsze. Specyfiką chirurgii mózgu jest to, że nie ma małych powikłań, dlatego wybór sposobu leczenia musi być głęboko przemyślany.
Czy jest możliwe, żeby operacje przeprowadzane na mózgu nie były obarczone takim ryzykiem? Czy wizja nieinwazyjnych operacji w ogóle istnieje?
Technicznie tak, tylko że sama technologia nie zawsze wystarcza – przez dziurkę od klucza można dużo zobaczyć, ale przez otwarte drzwi jeszcze więcej, dlatego chirurgii całkowicie się nie wyeliminuje. Ta mała inwazyjność jest kierunkiem, w którym zmierzamy. Najlepszym przykładem jest nóż gamma, który wspaniale uzupełnia chirurgię, a niekiedy jest w stanie ją zastąpić i to z lepszym wynikiem. Trzeba też pamiętać, jakim przeżyciem dla pacjenta i jego rodziny jest to, że idzie na operację mózgu, że będzie miał otwieraną głowę. Operację, przy której zaangażowanych jest mnóstwo osób, instrumentarium, blok operacyjny, usypianie, oddział pooperacyjny itd. – to wszystko bardzo mocno oddziałuje na psychikę tych osób. Tymczasem w Centrum Gamma Knife w ciągu 3 lat działalności wykonaliśmy 2500 napromienień, pacjenci przyjeżdżają do nas z całej Polski, a po napromienieniu wyjeżdżają. Żaden z nich nie był hospitalizowany. Dzięki Bogu Fundusz to rozumie i właśnie podpisaliśmy kontrakt na następny rok.
Jak działa gamma knife?
Gamma knife to urządzenie, w którym dwa dekagramy kobaltu promieniują sferycznie poprzez 192 punkty. Promieniowanie jest stałe, a wszystkie promienie krzyżują się w jednym miejscu o wymiarach od 4 do 16 mm, co można regulować. Operacja wygląda tak, że najpierw określamy położenie i wielkość guza, potem – kiedy pacjent odpoczywa pijąc herbatę czy kawę i oglądając telewizję, określamy plan operacji - czas i wielkość napromieniania. Kiedy już wszystko jest gotowe, głowa pacjenta wsuwana jest do tunelu podobnego do tego w tomografie komputerowym i przystępujemy do napromieniania. Trwa to od 30 minut nawet do 3 godzin i pacjent może wracać do domu. Gamma knife to zupełnie inny blok operacyjny. Trochę żartuję, ale takie napromienianie to jest operacja, którą się robi, tyle że na tradycyjnej sali wykonuje ją chirurg, a w gamma knife urządzenie przez niego nadzorowane. Zgodnie z przepisami, przy urządzeniu wytwarzającym promieniowanie musi być zatrudnionych dwóch techników elektroradiologów. No więc ich zatrudniamy, ale udział technika sprowadza się do tego, że uruchamia on zielony guzik i siedzi przy szybie czuwając nad przebiegiem napromieniania. Wystarczyłby jeden technik ale technologie wdrażane są w życie szybciej niż ustawodawstwo.
Centrum Gamma Knife to również pańskie miejsce pracy. Jak pan godzi te wszystkie obowiązki?
Możliwe jest to dzięki temu , ze Centrum Gamma Knife mieści się tutaj, na terenie szpitala i w zasadzie jest częścią Kliniki Neurochirurgii. Poza tym w obu miejscach pracują asystenci z mojego zespołu tak że łatwiej jest omawiać problemy kompleksowego leczenia chorych.
Jest pan również naukowcem. Nad czym pan teraz pracuje?
W zasadzie nie tworzę, nie tworzymy żadnego większego dzieła typu Zarys Neurochirurgii, jednak cały czas publikujemy artykuły naukowe i to w czasopismach zagranicznych. To wynika nie tylko z chęci publikowania, ale i z konieczności – jako pracownicy naukowi Centrum Kształcenia Podyplomowego w Warszawie musimy publikować i to sporo. To liczy się do dorobku naukowego, ale i wpływa na finansowanie uczelni.
Czy znajduje pan na to czas?
Znajduję, ale nie jest łatwo. Chirurgowi sporo czasu zajmuje praca na bloku operacyjnym i trochę go brakuje na czytanie, poznawanie. Z drugiej jednak strony, nie da się tylko operować - trzeba poznawać nowe rozwiązania, no i dzielić się swoimi doświadczeniami, przemyśleniami - tworzyć.
Jak pan wypoczywa?
Nie wiem, czy w ogóle umiem wypoczywać. Pracoholikiem nie jestem, ale znajduję mniejszą przyjemność w wypoczywaniu niż inni wypoczywający. Dotyczy to również domu nad czym wciąż ubolewa moja żona.
Profesor dr hab. n. med. Mirosław Ząbek jest światowym autorytetem w dziedzinie neurochirurgii, kierownikiem Kliniki Neurochirurgii i Urazów Układu Nerwowego Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego w Warszawie będącej jednostką Mazowieckiego Szpitala Bródnowskiego w Warszawie, współtwórcą Centrum Neuroradiochirurgii Gamma Knife. Prof. M. Ząbek jest absolwentem Akademii Medycznej w Warszawie, nauczycielem akademickim, autorem lub współautorem ponad 30 książek oraz autorem ponad 140 artykułów naukowych, przeprowadził przewody doktorskie wielu lekarzy, był kierownikiem i wykonawcą wielu programów naukowych realizowanych przez Komitet Badań Naukowych oraz trzykrotnie Krajowym Konsultantem ds. Neurochirurgii. Dwukrotnie pełnił też funkcję prezesa Warszawskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Neurochirurgów.
Profesor Mirosław Ząbek ma na swoim koncie ponad 3000 wykonanych osobiście operacji tętniaków mózgu. Jako jeden z nielicznych na świecie przeprowadził serię operacji mózgu w krążeniu pozaustrojowym i głębokiej hipotermii, jako pierwszy w Europie Środkowej wspólnie z neurochirurgami z Francji przeprowadził operację wszczepienia stymulatora mózgu w leczeniu dystonii. Wspólnie z neurochirurgami z Niemiec przeprowadził operację wszczepienia elektrod do głębokich struktur mózgu w zespole Tourette’a, natomiast wspólnie z neurochirurgami z USA przeprowadził serię operacji głębokiej stymulacji mózgu w leczeniu choroby Parkinsona. Dzięki tym dokonaniom jego nazwisko znalazło się w „Kronice XX wieku”.
Profesor Mirosław Ząbek jest laureatem wielu nagród, w tym między innymi nagrody Prezydenta m.st. Warszawy, Rektora Akademii Medycznej w Warszawie, Przewodniczącego Komitetu Badań Naukowych, nagrody Ministra Zdrowia (dwukrotnie). Został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. W 2014 roku otrzymał nagrodę specjalną w organizowanym przez Wolters Kluwer i Uczelnię Łazarskiego Konkursie „Liderzy zmian w służbie zdrowia”.
Rozmawiał: Bogdan Bugdalski