Nowelizacja ustawy z dnia 29 stycznia 2004 r. – Prawo zamówień publicznych (Dz. U. z 2013 r. poz. 907) uchwalona na ostatnim posiedzeniu Sejmu przed wakacjami ma zakończyć dyktat najniższej ceny.

Projekt został zainicjowany przez posłów PO. – Ustawa ta w sposób fundamentalny i zasadniczy zmieni rynek zamówień w Polsce – zapowiadał poseł Sznajfeld. Podkreślał również, że wartość tego rynku w Polsce wynosi ok. 130–150 mld zł rocznie.

Jak czytamy w "Rz", na skutek nowelizacji p.z.p. oprócz ceny zamawiający będą częściej brać pod uwagę jakość. Dzisiaj ok. 92 proc. przetargów jest rozstrzyganych wyłącznie z zastosowaniem kryterium cenowego. Większość przedstawicieli doktryny stoi na stanowisku, iż jest to patologia, z którą należy skończyć.

Nie oznacza to jednak, że zamawiający pożegnają się z kryterium najniższej ceny na zawsze. Posłanka Maria Janyska (PO) podkreślała po głosowaniach, że projekt ogranicza możliwość stosowania tego kryterium jako jedynego do określonych w p.z.p. sytuacji, np. gdy przedmiot zamówienia jest standardowy i powszechnie dostępny na rynku.

Zmiana dotyczy także rażąco niskiej ceny. – Dziś zamawiający może badać, czy cena nie jest rażąco niska. Przyjęty przez Sejm projekt nakłada na niego taki obowiązek, gdy cena będzie kształtowała się poniżej określonej wartości – wyjaśniała poseł Maria Janyska.

Nowe regulacje są także korzystne dla osób pracujących przy realizacji zamówienia. Koszty pracy wykonawców nie będą mogły być niższe od płacy minimalnej. Ponadto, zamawiający będzie mógł wymagać zatrudnienia przez wykonawcę lub podwykonawcę osób wykonujących czynności przy realizacji zamówienia na podstawie umowy o pracę, jeśli takie wymaganie będzie uzasadnione charakterem zamówienia.

– Chcemy osiągnąć większy poziom zatrudniania na podstawie umowy o pracę, a nie umów cywilnoprawnych w zamówieniach publicznych – mówi Szejnfeld.

Do tego, po nowelizacji p.z.p. wartość kontraktów będzie waloryzowana w okolicznościach, na które strony umowy nie mają wpływu, np. gdy wzrost podatku VAT czy składki na ubezpieczenie społeczne.

Źródło: Rzeczpospolita