Do 2010 r., aby skutecznie wnieść odwołanie, wystarczyło nadać je na poczcie. Sytuacja zmieniła się 29 stycznia 2010 r., kiedy to weszła w życie nowelizacja ustawy - Prawo zamówień publicznych. Zreformowała ona cały system środków ochrony prawnej w przetargach, a przy okazji zmieniła też przepisy dotyczące wniesienia odwołania. Zniknęło z nich zdanie o tym, że złożenie odwołania w placówce pocztowej operatora publicznego jest równoznaczne z wniesieniem go. Od tego czasu KIO zaczęła wydawać postanowienia odrzucające odwołania, które fizycznie dotarły do niej po upłynięciu terminów.

- Sąd Najwyższy w swym orzecznictwie podkreśla odrębność procedury odwoławczej od postępowania cywilnego. Jeśli jednak chodzi o sposób liczenia terminów, to uważam, że powinien być taki jak we wszystkich innych procedurach - ocenia Aldona Kowalczyk, radca prawny z kancelarii Dentons.

Dzisiejsze przepisy biją przede wszystkim w małych przedsiębiorców, zwłaszcza tych z miejscowości odległych od centrum Polski.  W ciągu pięciu dni muszą ocenić, czy są podstawy do złożenia odwołania, sporządzić je i przesłać do Warszawy. Aby mieć pewność, że przesyłka dojdzie na czas, wykonawca powinien wysłać ją z co najmniej dwudniowym wyprzedzeniem. Oznacza to, że przy najkrótszym z możliwych terminów ma zaledwie trzy dni na napisanie odwołania. To niewiele, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że po przegranej straci wpis w wysokości od 7,5 tys. do 20 tys. zł.

Sytuacja komplikuje się, gdy decyzja stanowiąca podstawę odwołania zostanie wysłana przez zamawiającego na piśmie. - Termin na złożenie odwołania zaczyna wówczas biec od dnia jej wysłania, a nie dotarcia do wykonawcy. W pewnych okolicznościach może to oznaczać, że upłynie on, zanim firma dowie się o decyzji zamawiającego – wyjaśnia Artur Wawryło, ekspert z Centrum Obsługi Zamówień Publicznych.

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna