Okres minionego już 2014 roku upływał pod znakiem zmian systemu zamówień publicznych. Choć myliłby się ten, kto uważałby, iż pod innym znakiem minął nam wszystkim zamierzchły już rok 2013. Nie sięgajmy jednak do zamówieniowej prehistorii, a skupmy się na poprzednim roku.

Można odnieść wrażenie, iż zasadniczym celem zmian było wyplewienie złych nawyków zamawiających, którzy nazbyt często i nad wyraz konsekwentnie posługiwali się kryterium ceny, jako wyłącznym czynnikiem decydującym o wyborze oferty.

Wspólnym wysiłkiem udało się uczynić w tej materii znaczny postęp, a to głównie dzięki decyzji ustawodawcy, który nowelizacją ustawy z dnia 29 sierpnia 2014 r. o zmianie ustawy – Prawo zamówień publicznych, co do zasady nakazał całemu sektorowi publicznemu stosować obowiązkowo inne kryteria niż cena.

Na statystyczne efekty tak doniosłej reformy nie trzeba było długo czekać. Niebawem w komunikacie Urzędu Zamówień Publicznych obwieszczono, że po nowelizacji przepisów odsetek postępowań prowadzonych tylko w oparciu o kryterium ceny spadł do poziomu około 30 proc., podczas gdy w czasach zamówieniowego "ciemnokryteriogrodu" odsetek ten wynosił około 90 proc.

UZP: zamawiający stosują najczęściej dwa kryteria oceny ofert >>

Jak mawiają, nadzieja umiera ostatnia, więc pozostaje mieć nadzieję, że za cyframi niosącymi tryumfalną wieść o zmianie postępowań zamawiających nie kryją się tylko dodatkowe kryteria typu „termin realizacji”, „długość gwarancji”, „termin płatności”. Nie odbierając znaczenia przywołanym przykładowo kryteriom można bowiem odnieść wrażenie, iż część zamawiających podeszła do nowelizacyjnego obowiązku bardzo zachowawczo.

Zachowawczość ta przejawia się niekiedy właśnie w ten sposób, iż dodatkowym kryteriom przypisuje się niezmiernie małą wagę, a nadto są to kryteria, które de facto mogłyby być z powodzeniem sprowadzone tylko i wyłącznie do wymagań zapisanych w opisie przedmiotu zamówienia. Skąd ta zachowawczość i skąd brak zaufania do ustawodawcy?

Wydaje się, iż jednym ze źródeł nader niechętnego korzystania z ogromnych możliwości jakie dają przepisy p.z.p. są doświadczenia wynikające ze współpracy z organami kontrolnymi. Obcowanie z kontrolerami jak żadna inna forma aktywności zawodowej zamawiającego daje możliwość przekonania się, że ten sam przepis systemu zamówień publicznych może być interpretowany, co najmniej na trzy sposoby. Każda z zastosowanych interpretacji daje szansę, czy też niestety częściej przynosi ryzyko stwierdzenia nieprawidłowości, które niekiedy według kontrolujących muszą skutkować np. naliczeniem korekt finansowych.

Można by stwierdzić, iż nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wszakże, o zgrozo, niestety zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że np. w styczniu interpretacja danego przepisu pozwala zatrzymać wadium, a po dziesięciu miesiącach ta sama czynność zamawiającego będzie oceniana jako naruszająca przepisy. Zdarzą się też sytuacje, w których ta sama procedura udzielenia zamówienia jest kontrolowana przez różne instytucje, z których część nie wnosi do niej uwag, a z kolei inne zarzucają rażące naruszenia p.z.p.

Z własnego doświadczenia mogę przywołać procedurę kontrolowaną niezależnie przez sześć instytucji kontrolnych, z których pięć stwierdziło, że postępowanie przeprowadzono prawidłowo, a tylko jedna dostrzegła rzekome uchybienie i nałożyła korektę finansową. Na nic zdały się tłumaczenia, wyjaśnienia, udowadnianie, iż wykryte naruszenie w istocie nim nie jest. Kontrolerzy nieprzejednanie trzymali się literalnej interpretacji przepisu, który w ich rozumieniu został naruszony.

Jak w tych warunkach stosować przepisy? Jak w tych warunkach nie starać się postępować w sposób zachowawczy? Czy można liczyć na to, że nowelizacyjne, nowe podejście do stosowania p.z.p., a w tym do posługiwania się dodatkowymi kryteriami oceny ofert wejdzie na stałe do krwioobiegu nie tylko zamawiających, ale także kontrolerów? Miejmy nadzieję, że tak się właśnie stanie, a o tym czy tej kruchej nadziei przyjdzie umrzeć, przekonamy się podsumowując kontrole przeprowadzane w 2015 roku.