Faworytem jest Demokrata włoskiego pochodzenia Bill de Blasio, obrońca praw obywatelskich. Jego przewaga w sondażach nad kandydatem Republikanów Josephem Lhotą, finansistą z Wall Street i byłym zastępcą burmistrza Nowego Jorku Rudolpha Giulianiego, wynosi aż 40 punktów procentowych. Według sondażu Uniwersytetu Quinnipiac z 30 października na Billa de Blasio chce głosować 65 proc. nowojorczyków, na Lhotę 26 proc., a na niezależnego kandydata Adolfo Carriona tylko 3 proc.

"Wybory na burmistrza Nowego Jorku są przełomowe nie tylko dlatego, że Bloomberg opuszcza urząd po 12 latach, ale dlatego, że zbiegają się z niezwykłym przesunięciem władzy i przywództwa w kraju jako całości, co radykalnie zmienia oraz wzmacnia rolę i odpowiedzialność burmistrzów" - oceniają eksperci Brookings Institution Bruce Katz i Jennifer Bradley.

Wyzwania stojące przed nowym burmistrzem są ogromne. Nowy Jork, tak jak i inne miasta amerykańskie, ucierpiał podczas ostatniej recesji. Bezrobocie wynosi 8,4 proc., a jedna piąta z 8,3 mln mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa; kolejne 25 proc. ledwie powyżej tej granicy - szacuje raport miejskiej agencji Center for Economic Opportunity. Te liczby będą rosnąć, przestrzega raport, zwłaszcza że miasto coraz mniej może liczyć na pomoc rządu federalnego. Budżet federalny jest poddawany kolejnym cięciom.

Bloomberg chwali się, że po trzech kadencjach na czele miasta jego poparcie wśród nowojorczyków przekracza 50 proc. Na plus trzeba mu oddać ogromny spadek przestępczości. Od 2001 do 2012 roku liczba włamań spadła o 41 proc., a morderstw o 36 proc., osiągając rekordowo niską liczbę 419 w 2012 r. Gospodarka miasta rośnie rocznie o około 3 proc., znacznie wyprzedzając wzrost w USA i większości rozwiniętych państw. Od kiedy recesja się zakończyła w 2009 roku, liczba miejsc pracy w sektorze prywatnym wzrosła w Nowym Jorku o prawie 10 proc., znacznie powyżej średniej krajowej. Wiele miejsc pracy powstało w turystyce, dzięki rekordowej liczbie 50 mln turystów, którzy odwiedzili Nowy Jork w ubiegłym roku. To wzrost z 32 mln z okresu, gdy Bloomberg obejmował urząd.

Bilans 12 lat Bloomberga - byłego finansisty i magnata medialnego, jednego z najbogatszych ludzi USA, który pracował dla miasta za symbolicznego dolara, jednocześnie rozdając co roku kilkaset milionów dolarów na rozmaite cele - jest jednak mieszany. Zostawia Nowy Jork z dramatycznie pogłębiającymi się nierównościami społecznymi. Liczba osób korzystających z pomocy żywnościowej wzrosła od 2007 roku o 70 proc. Według wiosennego raportu Instytutu Polityki Fiskalnej (FPI) średnie dochody nowojorskich rodzin nie zwiększyły się od 2000 r., natomiast w najbogatszych dzielnicach miasta zamieszkanych przez najzamożniejszych, dochody wzrosły o 55 proc. Podczas gdy w skali kraju słynny 1 proc. najbogatszych Amerykanów zarabia 20 proc. tego, co cały naród, to w Nowym Jorku 1 proc. mieszkańców, zarabiających rocznie pół miliona dolarów lub więcej, zarabia łącznie 40 proc. wszystkich dochodów nowojorczyków. To wzrost z 12 proc. w roku 1980.

Najbardziej widocznym przejawem tych dysproporcji są bezdomni. FPI szacuje ich liczbę na ponad 50 tys., w tym 20 tys. dzieci. To najwięcej od dziesięcioleci.

"W Nowym Jorku praca, a nawet dwie to za mało, by mieć mieszkanie" - tytułował niedawno swój artykuł "New York Times", w którym opisywał zmagania nowojorczyków, którzy mimo że pracują, skazani są na schroniska dla bezdomnych. W aż 28 proc. bezdomnych rodzin przynajmniej jedna osoba dorosła ma pracę. Najczęściej jest to jednak praca za pensję minimalną (8 dolarów za godzinę), która nie wzrosła od lat. Tymczasem koszty wynajmu mieszkań w Nowym Jorku stale idą w górę. Nie tylko na Manhattanie, który jest najdroższym miejscem do życia w całej Ameryce, ale i innych odległych lokalizacjach. Za jednopokojowe mieszkanie we wschodniej części miasta lub na odległym Bronksie trzeba zapłacić miesięcznie 1 tys. dolarów. "Nie wystarczy zdobyć pracę, by wyjść z bezdomności" - mówił w "NYT" Patrick Markee z Koalicji na rzecz Bezdomnych (CFH), grupy działającej na rzecz walki z bezdomnością.

Według CFH w ciągu 12-letnich rządów Bloomberga liczba bezdomnych rodzin wzrosła o 72 proc. Zdaniem organizacji to efekt nie tylko recesji, ale też zakończenia programu dotacji do czynszu dla osób o niskich dochodach.

"Jeśli zobaczysz w Nowym Jorku młodą kobietę z dużą walizką wraz z kilkorgiem dzieci z plecakami, w pociągu zmierzającym do odległej stacji, to najprawdopodobniej są oni bezdomni" - pisał niedawno "New Yorker" w obszernym reportażu pt. "Ukryte miasto" poświęconym problemowi bezdomności. Miasto finansuje 236 schronisk dla bezdomnych, które mieszczą się na ogół na odległych przedmieściach. "Bloomberg wepchnął nas tu i powiedział: radźcie sobie. Jesteśmy jak zaparkowane samochody" - powiedziała Kiki, jedna z mieszkanek schroniska zwanego "Saratoga Familiy Inn", do którego z ostatniej stacji metra trzeba jeszcze iść pieszo ponad 5 km.

Co proponują kandydaci na nowego burmistrza, by zmierzyć się z problemem braku dostępnych mieszkań i bezdomności? De Blasio planuje nowy program dotacji do czynszów dla najuboższych oraz budowę 200 tys. mieszkań dla osób o niskich dochodach. Zapowiedział też zakończenie obecnych ulg podatkowych dla deweloperów budujących luksusowe apartamenty. Lhota też obiecuje wybudowanie 150 tys. mieszkań dla rodzin o niskich dochodach. Na domy mieszkalne chce nawet przerobić nieużywane budynki publiczne, w tym urzędy pocztowe. Ale jednocześnie zapowiada ograniczenie prawa do miejsca w schroniskach tylko dla nowojorczyków (teraz spośród mieszkańców schronisk 23 proc. jako poprzednie miejsce zamieszkania wskazała adres poza stanem Nowy Jork).

De Blasio swoją kampanię zbudował na obietnicy podniesienia podatków dla zarabiających powyżej pół mln dolarów rocznie oraz likwidacji ulg dla biznesu. Wygenerowane w ten sposób dochody obiecuje przeznaczyć m.in. na rozbudowę przedszkoli. Zapowiada też pakiet regulacji, które mają poprawić sytuację pracowników najmniej zarabiających (np. płatne urlopy zdrowotne).