Najnowsza nowelizacja Prawa zamówień, która weszła w życie 19 października br. wprowadza zasadę, zgodnie z którą cena jako jedyne kryterium w przetargu może być stosowana tylko po spełnieniu określonych przesłanek. Wiadomo jednak, że wcześniejszych przetargów, gdzie wygrywała najtańsza oferta, nie da się cofnąć. W Polsce, decyzja urzędników, by do przetargu wpisać inne kryteria niż cena, kończyła się z zasady wzmożoną kontrolą, a nierzadko nawet prokuratorem na karku. Nic więc dziwnego, że pojawiło się wśród zamawiających myślenie, że wybór kryterium ceny oznacza brak kłopotów.

Jak pisze "DGP", zakupy wyłącznie po taniości zaczęły się na masową skalę po wejściu Polski do UE. Polska dostała unijne środki, za nimi podążyły szczegółowe kontrole. Urzędnicy zatem by nie pojawiły się podejrzenia o nieprawidłowości postanowili stosować w ocenie ofert łatwe do porównania, a więc też w ocenie kontrolerów bezpieczne, kryterium najniższej ceny. W efekcie odsetek przetargów rozstrzyganych wyłącznie na tej podstawie wzrósł w 2013 r. do 93 proc. A jak wiadomo oferta najtańsza rzadko, oznacza najlepszą.

– Ale mimo to urzędnicy uparcie trzymali się tej praktyki. Po trosze z obawy, że jeżeli wybiorą inną ofertę, może to zostać odebrane jako zachowanie korupcyjne. Po trosze z powodów wizerunkowych, bo skoro wydają pieniądze publiczne, to przecież muszą być oszczędni. Po trosze z lenistwa: dodatkowe kryteria to więcej pracy – tłumaczy Marek Kowalski, ekspert ds. zamówień z Konfederacji Lewiatan.

– Wszyscy wiedzieli, że kryterium ceny wymusza na przedsiębiorcach kuriozalne zagrania, uniki, manipulacje w wycenach, zatrudnianie pracowników nie tylko na umowach cywilnoprawnych, lecz także za stawki, przy których opłacanie choćby ZUS jest praktycznie niemożliwe. Potem, by ratować inwestycje, trzeba było dokładać pieniądze w aneksach umów. A mimo to fikcja trwała w najlepsze przez dekadę – dodaje Kowalski.

Covec, PGP, Bud-Invent - głośne przetargi, w których zdecydowała cena>>

W ostatnim czasie, doszło nawet do absurdalnej sytuacji, w której przedsiębiorcy wolą odpuścić przetarg, niż brać w nim udział. – Robię wszystko, by moja firma nie startowała w publicznych przetargach. Powód? Nadużywanie kryterium najniższej ceny. To prowadzi do patologii, gdy wymaga się od nas wykonania usługi poniżej kosztów – mówi Marek Kilarski, prezes firmy Higiena System z Bielska-Białej.

– W jakich przetargach kupowanie po taniości zaowocowało przepłaceniem? Wystarczy rzucić kamieniem i na pewno w coś się trafi – stwierdza Włodzimierz Dzierżanowski, prezes Grupy Doradczej Sienna i były wiceprezes Urzędu Zamówień Publicznych.

– Pewną wskazówką są sądowe ugody między zamawiającymi a oferentami. A tych w ostatnich latach był prawdziwy wysyp. Praktycznie nie było dużej inwestycji infrastrukturalnej, gdzie nie doszłoby do takiego konfliktu wokół ostatecznej ceny, że nie kończyłoby się to albo ugodą i dodatkowymi aneksami, albo bankructwami firm, które nie były w stanie udźwignąć inwestycji. Często oczywiście ze swojej winy, bo źle skalkulowały koszty – dodaje ekspert.

@page_break@Patologiczny system przetargowy najlepiej widać było na budowach autostrad. Duże firmy, czy to przez brak doświadczenia, czy walcząc o intratne kontrakty, zaniżały ceny. – W efekcie własnych kłopotów finansowych firmy te nie płaciły podwykonawcom, przez co również ciągnęły ich na dno – podkreśla Marek Kowalski.

Innym przykładem są słynne Orliki, czy lotnisko w Modlinie. Już w czasie jego budowy okazało się, że wycena jest niedoszacowana i wzrosła z 305 mln zł do 382 mln zł, a to nie był koniec dodatkowych wydatków. Wybór najtańszej oferty to nie tylko dopłacanie do źle skalkulowanych inwestycji budowlanych. To też gorsza jakość usług, bałagan, brak jednolitości produktów. Albo nawet zainteresowanie prokuratury i CBA, jeśli w grę wchodzą duże pieniądze.

Podobnie pójście na skróty miało miejsce przy wyborze wykonawcy w przetargu na obsługę korespondencji z sądów i prokuratur. Kontrakt zdobyła Polska Grupa Pocztowa, która złożyła ofertę o ponad 84 mln zł tańszą od Poczty Polskiej. Wybuchła ogólnokrajowa awantura, bo okazało się, że PGP nie ma wystarczająco dobrze rozbudowanej infrastruktury ani odpowiedniej liczby pracowników, by przesyłki sprawnie dostarczać. By dać radę obsłużyć tyle przesyłek, PGP zaczęła zatrudniać doręczycieli. Za bardzo niewielkie pieniądze.

– Takie przykłady można mnożyć – opowiada nam Marek Kowalski, który jest także szefem Polskiej Izby Gospodarczej Czystości.

– Takie sprawy znam z własnego podwórka, a tu plaga taniości jest bolączką od lat. Właśnie najniższa cena wyboru firmy odpowiedzialnej za sprzątanie nowo wyremontowanego dworca we Wrocławiu skończyła się tym, że zniszczono tam posadzkę. Po taniości takie usługi próbowało także kupić PKP Intercity. Ledwie kilka tygodni temu w zamówieniu na usługę sprzątania pendolino przeznaczono na to ledwie 6 mln zł. Tym razem jednak rynek się nie ugiął i jedyna oferta, jaka wpłynęła, opiewała na 44 mln zł – dodaje Kowalski. 

Cena jako jedyne kryterium oceny ofert wyjątkiem od reguły >>

Ale sytuacja ma się zmienić, bo jak wiadomo od kilku dni obowiązuje nowelizacja, zgodnie z którą urzędnicy przy wyborze ofert w przetargach mają się kierować nie tylko ceną. Teraz należy stawiać na kryterium jakości również.

– I świetnie. Szkoda tylko, że nie opisano, jak dużą częścią oceny ofert ma ono być, bo może się okazać, że cały czas fikcja się utrzyma, gdyż urzędy będą zapisywać je jako 5 proc. oceny oferenta, a przeważającą częścią pozostanie niska cena – zauważa Paweł Soloch, ekspert Instytutu Sobieskiego ds. administracji publicznej.

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna