"Nie mogę akceptować lansowanego poglądu, że odwołanie władz jest zwycięstwem demokracji. Uważam, że jest odwrotnie" - podkreślił prof. Regulski, który jest też społecznym doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Wyraził opinię, że odwoływanie władz lokalnych "to porażka lokalnej społeczności". Jak argumentował, oznacza, że wyborcy się pomylili, powierzając władzę osobom, które w ich opinii nie spełniły oczekiwań. "Jest to wotum braku zaufania do wybranych przez siebie władz. To jest ich porażka" - podkreślił Regulski.

Ekspert przekonywał, że "jeśli odwołania występują, to zawsze jest ich za dużo". "Należy zwrócić uwagę, że stabilność władz lokalnych jest warunkiem efektywnego rozwoju, a w tym i podnoszenia warunków życia" - argumentował Regulski.

Prezes Rady Fundatorów Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej zwrócił też uwagę, że każde referendum powoduje poważne koszty o różnym charakterze. "Najpierw koszty finansowe samego referendum. To są koszty istotne, szczególnie w obecnej sytuacji, gdy brakuje środków nawet na ważne zadania. (...) Ale może ważniejsze są straty związane z zahamowaniem rozwoju. Naruszenie stabilności władz powoduje dezorganizację rozwoju i bieżącego zarządzania gminą. Kampania referendalna prowadzi także do podziałów społecznych szkodliwych dla integracji społeczności lokalnej" - wyliczał Regulski.

Według niego szczególnie szkodliwe są inicjatywy referendalne w końcowym okresie kadencji, ponieważ - jak mówił - "wtedy ponosi się koszty, ale nie można uzyskać żadnych korzyści, gdyż praktyczne nowe władze nie mogą już niczego dokonać". "Jest to rozciągnięcie w czasie kampanii wyborczej ze wszystkimi negatywnymi skutkami" - uważa Regulski.

"W wielu krajach władze lokalne są nieusuwalne w trakcie ich kadencji, a wymiana może następować jedynie w wyborach po jej zakończeniu" - zauważył. "Natomiast to nie oznacza, że obywatele nie mają możliwości wpływania na kierunki prowadzonej polityki, a także na poszczególne decyzje. Temu mają służyć przede wszystkim stałe i skuteczne kontakty z radnymi, którzy ich reprezentują, procedury konsultacji społecznych, a także referenda o charakterze merytorycznym, dotyczące kierunków polityki rozwojowej" - podkreślił doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.

I podsumował: "Możliwości odwoływania władz nie mogą stanowić zagrożenia dla stabilności rozwoju i powodować zbędnych kosztów. Odwołania władz należy traktować jako ostateczność i dlatego należy rozwijać inne formy wpływu mieszkańców na politykę swych władz i powodowania jej korekt, jeśli społeczeństwo uzna to za konieczne".

Zdaniem Regulskiego "władze lokalne powinny być odwoływane jedynie, jeśli ich działania są szkodliwe dla rozwoju danej miejscowości i jej mieszkańców", a więc "należy utrudniać referenda, jeśli nie dotyczą one kluczowych problemów". "Z drugiej strony mieszkańcy powinni mieć możliwość, w krańcowych przypadkach dokonać zmian personalnych. Jest to szczególnie istotne w naszym ustroju, gdzie pozycja wójta jest bardzo silna" - podkreślił.

Odnosząc się do danych PKW, z których wynika, że w obecnej kadencji samorządu odbyły się 83 referenda ws. odwołania władz lokalnych - odwołano 2 prezydentów miast, 6 burmistrzów i 4 wójtów, a także 4 rady, Regulski wskazał, że tylko 16 referendów okazało się skutecznych, a więc - zauważył - w ponad 80 proc. przypadków poniesiono zbędne koszty. "Mówiąc kolokwialnie: wyrzucono pieniądze w błoto" - skonstatował.

"Ludzie nie wzięli udziału w referendum, a więc albo nie mogli, albo nie uznali zmian władz za rzecz ważną czy potrzebną. Oznacza to, że inicjatywy w poważnej części były podejmowane przez aktywne grupy mieszkańców, którzy jednak nie reprezentowali interesów czy poglądów nie tylko większości mieszkańców, ale nawet ich znaczącej części. Nasuwa się przypuszczenie, że były to inicjatywy związane z drugorzędnymi dla większości mieszkańców sprawami, albo z rozgrywkami politycznymi czy personalnymi, w których ludzie nie chcieli brać udziału" - uważa Regulski. Według niego podniesienie wymogów na przykład dotyczących liczby podpisów spowodowałoby pozytywne zjawisko eliminacji referendów, z góry skazanych na niepowodzenie, a powodujących koszty.

Zaznaczył też, że przez absencję w referendach, dotyczących odwołania władz, można uzyskać pożądany wynik, bo ci, którzy są zadowoleni z aktualnych władz, albo niezainteresowani ich zmianą, w referendum po prostu nie uczestniczą.

 

"Dlatego we wszystkich dotychczasowych przypadkach przedstawiciele władz, które się bronią przed odwołaniem, wzywali do absencji. I o to nie można mieć do nich pretensji, bo logika postępowania wynika z istniejącego prawa. Tak było zawsze, niezależnie od orientacji politycznej. Postępowali tak wójtowie, burmistrzowie i prezydenci tak prawicowi, jak i lewicowi. (...) Oczywiście można wzywać do udziału w referendum i głosowaniu przeciw odwołaniu. Ale byłoby to bardzo ryzykowne. Takie postępowanie byłoby może zgodne z ideą partycypacji obywatelskiej, ale byłoby działaniem wbrew własnym interesom" - stwierdził Regulski.

W jego ocenie należy natomiast "zwiększyć jakość wyborów", a "wybierani powinni być ludzie, którzy gwarantują realizację przedstawianych programów". "Problem polega jednak na tym, że kandydaci nie przedstawiają realnych programów, uciekając w ogólniki i nic niemówiące hasła. Przykładem z ostatniego okresu było wniesienie postulatu przekopu Mierzei Wiślanej jako elementu programu w wyborach na prezydenta Elbląga. I jakoś nikt się nie zastanowił, jaki wpływ na dokonanie przekopu ma prezydent Elbląga. Przekop jest na terenie innych gmin, które mają inne interesy i w dodatku w innym regionie. Może być finansowany i zrealizowany jedynie na podstawie decyzji rządowej. Prezydent Elbląga może więc tylko lobbować, ale nie będzie miał rzeczywistego wpływu na decyzję. Czy można, więc traktować lobbowanie jako element programu?" - pytał ekspert.

"Partie nie przedstawiają realnych programów polityki rozwoju danej gminy, więc mieszkańcy też kierują się hasłami, a nie rzeczywistą oceną kandydatów i ich programów" - wskazał.