A.K.: Pomimo zauważalnej w ostatnich kilku latach poprawy w zakresie szybkości rozpatrywania spraw przez NSA, liczba skarg na przewlekłość postępowania przed NSA w dalszym ciągu utrzymuje się na wysokim poziomie. Jakie rozwiązania należałoby zastosować, aby zmienić ten niekorzystny stan rzeczy?
To są kwestie organizacyjne. Nie jest przecież tajemnicą, że niektóre wojewódzkie sądy administracyjne nie są przygniecione nawałem spraw. A na dodatek w tych sądach pracuje wcale niemała liczba osób mających status sędziego NSA. A jeśli sędziów NSA jest zbyt mało – to trzeba powołać nowych.
Natomiast patrząc strategicznie na istniejący stan rzeczy, można by dążyć – śladem między innymi niektórych państw anglosaskich – do umacniania mechanizmów rozwiązywania sporów już na poziomie postępowania administracyjnego, możliwie bez angażowania sądów. W grę wchodzi też selekcja spraw z punktu widzenia ich złożoności czy też wartości przedmiotu sporu i dostosowania organizacji sądu do rangi i charakteru poszczególnych kategorii spraw.

A.K.: Dużo w Polsce mówi się o zmianie modelu kariery zawodowej prawników. Jak zdaniem Pana Profesora powinien wyglądać model kariery zawodowej sędziego sądu administracyjnego? Czy aktualny model naboru i szkolenia sędziów należy uznać za optymalny?
Od wielu lat powtarzam tezę, że gdyby sędzia sądu podatkowego prowadził chociaż przez pół roku stragan z pietruszką, to nie miałby najmniejszych wątpliwości co do tego, co jest, a co nie jest kosztem uzyskania przychodu. To zresztą ogólna słabość polskiego sądownictwa – w sprawie gospodarczej o odszkodowanie za straty zaistniałe w transporcie towarów orzeka sędzia, który nigdy w życiu nie widział, jak wygląda rozładunek na rampie przeładunkowej w magazynie.
Nie czuję się uprawniony do oceny systemu naboru i szkolenia sędziów sądów administracyjnych. Mogę co najwyżej oceniać rezultaty ich pracy. Z wielu rozmów z sędziami sądów administracyjnych, a także z ćwierćwiecza obserwacji własnych polskiego orzecznictwa podatkowego wyciągam ostrożny, ale dosyć jednoznaczny, wniosek, że jakość orzeczeń jest w istotnej mierze funkcją czasu, w ciągu jakiego prawnik będący sędzią styka się z problematyką prawa podatkowego. To naprawdę nie jest bułka z masłem... Stąd widziałbym wiązanie awansu sędziowskiego, po pierwsze, z rekrutacją w środowiskach praktyki podatkowej (doradcy podatkowi, pracownicy aparatu skarbowego), a po drugie – ze ścieżką awansu w ramach struktury sądownictwa administracyjnego. Wydaje mi się, że to władze sądownicze powinny występować z odpowiednimi propozycjami wobec wyróżniających się praktyków. Tych przecież nietrudno zidentyfikować. Z rozmów z prezesami wojewódzkich sądów administracyjnych i informacji, jakich zechcieli mi udzielić, wynika, że otwarte „castingi” na sędziów raczej nie przynosiły oczekiwanych rezultatów.
Na marginesie trzeba zauważyć, że w Polsce instytucja sędziego uległa zbytniej sakralizacji – według mojej wiedzy nie we wszystkich krajach sędziowie podatkowi ubierają się w togi, a rozprawa często jest dyskusją nad problemem prawnym, a nie, jak to niekiedy ma miejsce w Polsce, poganianiem mecenasa, żeby się streszczał, bo i tak wszystko jest w aktach sprawy. Ponadto w składach sądzących, na przykład w brytyjskich trybunałach administracyjnych, zasiadają niekiedy osoby niebędące zawodowymi sędziami. One mają dostarczać wiedzy na najwyższym poziomie; rolą sędziego jest natomiast uwiarygodnienie wyroku i gwarantowanie swoją osobą rzetelności wyrokowania.

A.K.: System dwuinstancyjnego sądownictwa administracyjnego funkcjonuje w Polsce już od ponad sześciu lat. W czym upatruje Pan Profesor największe korzyści wynikające dla podatników z tej reformy sądownictwa, a czego nie udało się dotychczas osiągnąć?
Co dwie instancje, to nie jedna... Największą korzyścią dla podatników jest to, że istnieje teraz szansa wyeliminowania z obrotu prawnego wyroków oczywiście błędnych, a te, od czasu do czasu, zgodnie z tak zwanym prawem wielkich liczb - zdarzają się. Naczelny Sąd Administracyjny stara się w miarę możności ujednolicić orzecznictwo podatkowe, na przykład wydawanymi przez siebie uchwałami – co też jest korzystne dla podatnika. Tym niemniej czyni to ad casum, co obniża skuteczność takiego działania. Jeżeli w jednym wyroku forsuje się wykładnię językową, a w innym celowościową, i na dodatek nie wiadomo, dlaczego tak jest, to niewielki z tego pożytek dla sądów wojewódzkich (o podatnikach nie mówiąc). Brakuje wysiłku na rzecz stworzenia choćby ogólnej strategii wykładni prawa podatkowego. Na ogólnopolskiej konferencji doktorantów prawa w Łodzi, poświęconej procedurze podatkowej, autor jednego z referatów przytomnie zauważył, że NSA, karcąc w uzasadnieniu jednego z wyroków wojewódzki sąd administracyjny za to, że w zaskarżonym wyroku nie przedstawił metodologii wykładni przepisu, jaką zastosował, sam też ani słowem nie zdradził metodologii własnej... Pocieszające jest to, że – jak się okazało - większość tych doktorantów była pracownikami, a nawet sędziami sądów administracyjnych.
Pytanie, czy reforma sądownictwa spełniła oczekiwania, należałoby skierować przede wszystkim do doradców podatkowych, którzy z sądami mają do czynienia na co dzień. Błędem okazało się przejęcie wzorca procedury cywilistycznej i budowa na jej podstawie sądowoadministracyjnej procedury dla skargi kasacyjnej. Moim zdaniem reforma ta jest niedokończona, ale należałoby ją realizować nie od góry, to jest od sądownictwa, ale od dołu, reformując model orzecznictwa administracyjnego – od likwidacji instancji odwoławczych w obecnym ich kształcie zaczynając. Ale to chyba temat na inną okazję – może Redakcja zorganizuje kiedyś okrągłostołową dyskusję na ten temat?

Treść całego wywiadu opublikowana została w "Przeglądzie Podatkowym" 10/2010 i dostępna jest na stronie Serwisu Doradcy Podatkowego