Sejm przyjął 28 sierpnia 2009 roku część poprawek Senatu do ustawy rozdzielającej funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Na mocy jednej z nich nie od początku 2010 r., ale od 31 marca przyszłego roku ministerstwo i prokuratura mają funkcjonować oddzielnie. To już koniec prac legislacyjnych nad tą postulowaną od wielu lat zmianą. Jednak nie można jeszcze mieć pewności, że wejdzie ona w życie, ponieważ teraz ustawa trafi do prezydent, który ma 21 dni na jej podpisanie, odrzucenie lub skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego. Decyzja Lecha Kaczyńskiego nie jest oczywista, ponieważ wiadomo, że nie jest on zwolennikiem rozdzielenia tych funkcji.

Według nowelizacji prokurator generalny będzie powoływany przez prezydenta na jedną sześcioletnią kadencję, spośród dwóch kandydatów, których mają wskazywać Krajowa Rada Sądownictwa i nowe ciało - Krajowa Rada Prokuratorów. Kandydatem będzie mógł być prokurator lub sędzia z co najmniej 10-letnim stażem pracy. Ustawa przewiduje, że prezydent będzie mógł odwołać prokuratora generalnego przed końcem kadencji, m.in. gdyby został on skazany lub złożył nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne. Prokuratora generalnego będzie mógł także odwołać Sejm na wniosek premiera, większością dwóch trzecich głosów - gdyby premier odrzucił jego roczne sprawozdanie lub gdyby "sprzeniewierzył się on złożonemu ślubowaniu".

Minister sprawiedliwości Andrzej Czuma po uchwaleniu przez Sejm ustawy mówił, że jej celem jest zorganizowanie sprawnej i apolitycznej służby prokuratorskiej, czym potwierdził deklaracje wyborcze swojej partii. Ich realizacja to także odpowiedź na oczekiwania dużej części opinii publicznej, w której mniemaniu łączenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego nie służy dobrze budowie idei państwa prawa. Wszak minister to działacz partii, która wygrała wybory parlamentarne i jako taki realizuje program, ale także interesy tej partii. Tymczasem prokurator generalny powinien stać na straży obowiązującego prawa i nic więcej.

Jest szansa, że gdy na czele prokuratury stać będzie człowiek pozapartyjny, dobry fachowiec, którego misją będzie tylko ściganie przestępstw, instytucja ta nie będzie wciągana w politykę żadnego z politycznych ugrupowań. Tak może być, ale nie musi. Może być przy założeniu, że organy upoważnione do przedstawiania kandydatów zaproponują rzeczywiście dobrych, apolitycznych fachowców, bez żadnych skaz moralnych i osobowościowych, a prezydent wybierze lepszego z nich. Wyobraźmy sobie jednak, że ta nowelizacja uchwalona byłaby 2 lub 3 lata temu. A mogła być uchwalona, gdyby bracia Kaczyńscy nie byli przeciwnikami tego modelu. Dziś moglibyśmy już nie pamiętać o rządzie PiS, LPR i Samoobrony, ani o wyczynach Zbigniewa Ziobro na stanowisku ministra – prokuratora generalnego. Mielibyśmy jednak teraz i jeszcze na parę lat Ziobrę jako prokuratora generalnego. Jeśli nie jego, to któregoś z jego bliskich współpracowników, może tego, który był szefem policji, albo tego, który kierował ABW. Praktycznie bez możliwości odwołania przed upływem kadencji.

Nie można mieć pewności, że polscy wyborcy nie dopuszczą już nigdy do władzy ugrupowań podobnych do tych, które rządziły Polską w poprzedniej kadencji. Nie można też mieć pewności, że organy mogące wyznaczać kandydatów, nikogo takiego by nie poparły. Trzeba pamiętać, że duży wpływ na tworzenie Krajowej Rady Sądownictwa ma rząd i aktualna większość parlamentarna, a czym będzie nowa Krajowa Rada Prokuratorów, to nikt jeszcze nie wie. Podczas rządów PiS, LPR i Samoobrony duża część środowiska prokuratorskiego aktywnie włączyła się w realizację polityki tych partii i akceptowała PiS-owską wizję roli prokuratury i służb specjalnych w państwie. Teraz ta opcja trochę przycichła, ale nie można mieć pewności, że to nie ona zdominuje przyszłą reprezentację prokuratorów. Gdyby zaproponowała ona na stanowisko prokuratora generalnego kogoś o sposobie myślenia Zbigniewa Ziobro, to Lech Kaczyński prawdopodobnie jego by wybrał. Chyba nie o to chodziło Platformie Obywatelskiej w tej reformie.