O przywrócenie konkursów na wyższe stanowiska w administracji państwowej oraz zapewnienie urzędnikom stabilizacji, niezależnie od zmian ekip politycznych, zaapelował senator Platformy Obywatelskiej Marek Rocki.

W ubiegłym roku rząd Jarosława Kaczyńskiego zmienił system naboru do służby cywilnej. Likwidacji uległo stanowisko szefa Służby Cywilnej oraz  Urząd i
Rada Służby Cywilnej. W miejsce konkursów na wyższe stanowiska w administracji państwowej powstał Państwowy Zasób Kadrowy, skupiający osoby mogące zająć takie stanowiska. Wejście do tego zasobu umożliwiono m.in. części urzędników administracji samorządowej oraz wszystkim osobom posiadającym stopień naukowy doktora. Zdaniem Marka Rockiego, który w przeszłości był szefem Rady Służby Cywilnej, ustawa o służbie cywilnej sprzed zmian wprowadzonych przez PiS była lepsza od obowiązującej obecnie. Uważa on, że należałoby przywrócić poprzednią ustawę, albo na podstawie "starej" ustawy powinny powstać nowe regulacje dotyczące urzędników administracji państwowej.

Wypowiedź senatora Marka Rockiego, który w rządzącej partii może bez wątpienia uchodzić za autorytet w sprawach służby cywilnej, to bardzo ważny fakt. Z uwagą trzeba obserwować, co Platforma Obywatelska i utworzony w koalicji z PSL rząd zrobią tej sprawie. Dotychczasowa praktyka była taka, że każdy rząd w większym lub mniejszym stopniu psuł uchwalone w połowie lat 90. prawo o służbie cywilnej. Oficjalnie politycy większości partii opowiadają się za administracją apolityczną i opartą na fachowości. Według tych właśnie kryteriów opracowano zasady naboru na wyższe stanowiska w urzędach. Jednak gdy tylko kolejna ekipa polityczna dochodziła do władzy, próbowała w tych zasadach grzebać. Po to, by wprowadzić do urzędów swoich ludzi. Wystarczy przypomnieć rząd Leszka Millera, którego poprawka do ustawy została unieważniona przez Trybunał Konstytucyjny. Twórczym wkładem tamtego rządu było też rozciąganie przepisu pozwalającego, w szczególnych sytuacjach, na "pełnienie obowiązków" na danym stanowisku przez osobę, która nie przeszła wymaganej procedury konkursowej. W skrajnych przypadkach trwało to przez całą kadencję rządu Millera. Rząd PiS nie bawił się już w takie niuanse, bo po prostu zmienił całe to prawo, a zasady naboru bardzo uprościł. Rządząca partia i jej koalicjanci mogli dzięki temu wprowadzić swoich ludzi do administracji w skali nigdy wcześniej w demokratycznej Polsce nie spotykanej.

Te kadry w różnych urzędach i instytucjach odziedziczyła teraz nowa koalicja. I ciekawe, co z tym zrobi. Może, jak to bywało w poprzednich kadencjach, pozwalniać wszystkich nominatów PiS, Samoobrony i LPR i na to miejsce mianować swoich. Zmienione przez poprzedni rząd przepisy bardzo to ułatwiają. Może też usunąć wszystkich niekompetentnych, a na zwolnione stanowiska ogłosić porządne konkursy, w których wyłonieni zostaną najlepsi fachowcy. Najlepiej bez partyjnych legitymacji. Do rozstrzygnięcia pozostaje problem, czy najpierw uchwalić nowa ustawę i dopiero potem porządkować administracyjne kadry, czy odwrotnie. Niestety, wiele stanowisk zostało obsadzonych przez poprzednią koalicję tak, że jakakolwiek zwłoka z przywróceniem zdrowych relacji byłaby szkodliwa. Czy jednak przy takim porządkowaniu sfery kadrowej nowy rząd nie ulegnie pokusie, na jaką pozwala obowiązujące obecnie prawo?