Dyskusję na temat przeniesienia nadzoru bankowego z Komisji Nadzoru Finansowego do Narodowego Banku Polskiego wywołał postulat prezesa NBP Adama Glapińskiego, który w ubiegłym tygodniu w Sejmie po raz kolejny powiedział, że nadzór nad bankami powinien wrócić do NBP. Według niego przyczyniłoby się to do utrzymania stabilności systemu finansowego, a tym samym do zrównoważonego rozwoju gospodarki.

Czytaj: Prezes NBP chce kontroli nad nadzorem bankowym>>

Według byłego wiceprzewodniczącego KNF Marcina Gomoły o tym, czy nadzór nad systemem bankowym powinien wrócić do banku centralnego, czy nie, będzie można będzie rozmawiać, gdy zobaczymy, jak NBP zachowa się w sprawie kredytów frankowych.

"W swoich wypowiedziach prof. Glapiński jest bardzo zachowawczy - mimo, że dookoła szaleje produkcja pieniądza, a problem kredytów frankowych pozostaje nierozwiązany. Brexit i inne wydarzenia na świecie wskazują na konieczność działania proaktywnego. Poza tym trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, po co nadzór miałby wracać do NBP" - powiedział PAP Gomoła.

Jego zdaniem nadzorca ma narzędzia, które mogą zmusić banki, by rozwiązały "walutową bombę" znajdującą się w systemie finansowym. Do rozliczenia się z przeszłością, powinna zmobilizować banki KNF.

"Krótko mówiąc, w niektórych przypadkach banki musiałby uzupełnić kapitały, w niektórych przypadkach ich akcjonariusze musieliby do nich dopłacić. Jeżeli by tego nie zrobili, do banków tych mógłby wejść bank centralny, jako pełnoprawny akcjonariusz" - ocenił.

Wyjaśnił, że zgodnie z europejskimi standardami nadzór nad sektorem bankowym znajduje się raczej poza bankiem centralnym. "Jeżeli NBP pokaże, że umiałby użyć tych narzędzi, tzn. rozwiązałby i aktywnie uczestniczyłby w rozbrajaniu +bomby walutowej+, gwarantując wypłacalność banków, to moglibyśmy mówić o zmianie lokalizacji nadzoru bankowego" - powiedział Gomoła.

"Na razie narzędzia nadzorcze powinny być zlokalizowane tam gdzie są, czyli w KNF. Nie ma uzasadnienia, aby to zmieniać, dla samej zmiany" - podkreślił.

Zaznaczył, że przeniesienie nadzoru bankowego, z jednego do drugiego podmiotu, to bardzo skomplikowana operacja. "Procedury potrwałyby dwa lata, co oznaczałoby, że problemu kredytów frankowych nigdy nie załatwimy; zawsze będą jakieś spory kompetencyjne, których państwo będzie zakładnikiem. Jeśli przenosić nadzór, to na pewno nie teraz, a jeśli w ogóle, to NBP musi się najpierw wykazać proaktywnością w swoim działaniu. Pierwszy test to test walutowy" - konkludował.

Pomysłu przeniesienia nadzoru bankowego do KNF nie popiera też ekonomista, były wiceminister finansów i współtwórca konsolidacji nadzoru finansowego w KNF, Cezary Mech. Wyjaśnił, że celem powołania jednego nadzoru finansowego, umiejscowionego poza NBP, było z jednej strony wzmocnienie kontroli nad instytucjami finansowymi i jej większa koordynacja, a z drugiej - wzmocnienie pozycji polskiego nadzoru finansowego w Europie, w sytuacji bardzo dużego udziału w polskim rynku instytucji kontrolowanych za granicą.

Wskazał, że w czasie, gdy nadzór nad systemem bankowym sprawował bank centralny, koszty tego nadzoru w połowie obciążały wynik NBP. Dodał, że chodziło jednak głównie o to, aby w sytuacji kryzysu, którego wybuchu się spodziewano - właśnie ze względu na osłabienie nadzoru - instytucje krajowe, córki instytucji zagranicznych, poszukujące płynności, nie zgłosiły się do banku centralnego o pomoc, argumentując, że jeśli NBP nie wspomoże ich płynnościowo, to będzie odpowiedzialny, jako nadzorca, za wszystkie negatywne konsekwencje systemowe.

"Ta teza sprawdziła się w praktyce w czasie kryzysu. Dlatego błędem byłoby przywracanie nadzoru nad systemem bankowym bankowi centralnemu" - powiedział Mech.

Przestrzegł ponadto przed "polonizacją systemu bankowego w Polsce". Jak wyjaśnił, chodzi o to, żeby nie przepłacać za instytucje finansowe, które kiedyś zostały sprzedane "za pół darmo" inwestorom zagranicznym. Prowadziłoby to - przekonywał - do wyzbycia się kapitału, który można by wykorzystać do wzmocnienia akcji kredytowej w kraju. "W sytuacji kryzysowej mogłoby się okazać, że NBP będzie tym bardziej zmuszony do interwencji, kosztem rezerw walutowych i kosztem przejęcia ryzyk, których w innej sytuacji nie musiałby przejmować" - tłumaczył ekspert.

"W tej sytuacji bank centralny nie powinien przejmować nadzoru i odpowiedzialności za kryzys w tych instytucjach, lecz powinien się skupić na tym, za co jest naprawdę odpowiedzialny, a więc na rozwiązaniu problemu kredytów walutowych i doprowadzić do ich przewalutowania, a nie dodawać do jednego poważnego ryzyka systemowego, kolejny jeszcze bardziej poważny. Chodzi o to, by Polska nie była w polityce pieniężnej zakładnikiem zobowiązań walutowych ludności i nie musiała wyzbywać się rezerw w sytuacji osłabienia złotego i nacisku politycznego ze strony podmiotów, które mają ekspozycję walutową" - podsumował.

Koncepcja Glapińskiego podoba się natomiast zastępcy przewodniczącego sejmowej komisji finansów publicznych Janowi Szewczakowi (PiS). Poseł zastrzegł jednak, że w najbliższym czasie takiej zmiany raczej nie będzie można przeprowadzić.

"Myślę, że to jedno z sensownych, atrakcyjnych rozwiązań, ale myślę, że czekają nas najpierw dwie kwestie - audyt w KNF oraz ocena wyzwań i zagrożeń, które stoją przed Komisją, czyli problem kredytów frankowych i polisolokat" - powiedział poseł. Według niego taki audyt powinien nastąpić jesienią, prawdopodobnie po zakończeniu kadencji obecnego zarządu KNF.

Szewczak przypominając, że kiedyś nadzór nad systemem bankowym był umieszczony w banku centralnym, zaznaczył, że "są różne koncepcje, w większości krajów taki nadzór sprawowany jest w ramach banku centralnego, choć ostatnio Unia Europejska zaczęła tworzyć wydzielone instytucje nadzorcze". "Trzeba pamiętać, że KNF sprawuje nadzór nie tylko nad sektorem bankowym, ale również ubezpieczeniowym, giełdowym, rynku pieniężnego, a więc działa bardzo szeroko i jest praktycznie umocowana we wszystkich elementach rynku finansowego" - powiedział.

"Docelowo model proponowany przez prof. Glapińskiego jest oczywiście możliwy. Taki nadzór musiałby objąć nie tylko rynek bankowy, ale także ubezpieczeniowy, czy rynek pieniężny, więc pojawia się pytanie, jak to należałoby skonstruować?" - mówił. Według niego taka zmiana wymagałaby olbrzymiej ilości zmian ustawodawczych, co musiałoby potrwać jakiś czas.

"Nie można absolutnie wykluczyć, że byłoby to rozwiązanie praktyczne i dobrze funkcjonujące, ale tego nie da się zrobić z dnia na dzień. To wymagałoby olbrzymich prac legislacyjnych, trzeba by zmienić wiele ustaw, w których są zapisy o KNF-ie" - powiedział. Podkreślił, że wiele będzie zależało jednak od rozwoju sytuacji na rynku bankowym i ubezpieczeniowym, od tego na ile łatwo i skutecznie da się rozwiązać problem kredytów frankowych i polisolokat.

"Skala wyzwań jest tak ogromna, że w mojej ocenie, nie tylko kwestia umiejscowienia nadzoru jest istotna. Myślę, że więcej będzie można powiedzieć, jak zostanie dokonana całościowa ocena funkcjonowania KNF-u w ostatnich latach" - podkreślił.

Prezes NBP przedstawiając w ubiegłym tygodniu w Sejmie sprawozdanie z działalności banku centralnego w 2015 roku mówił m.in., że ma świadomość wyzwań stojących przed bankiem centralnym w najbliższych latach. "Do najważniejszych z nich należy utrzymanie stabilnego systemu finansowego, zwłaszcza wobec możliwych szoków oraz problemów niektórych instytucji finansowych. W związku z tym szczególnie ważne jest przywrócenie bankowi centralnemu możliwości sprawowania nadzoru nad systemem bankowym" - podkreślił.

Według niego działanie na rzecz utrzymania stabilności systemu finansowego jest bowiem skuteczniejsze w sytuacji, gdy bank centralny nie tylko odgrywa kluczową rolę w prowadzeniu polityki makroostrożnościowej, ale także ma do dyspozycji instrumenty nadzoru mikroostrożnościowego.

"Takie rozwiązanie instytucjonalne ułatwia koordynację obu rodzajów nadzoru oraz umożliwia sprawniejsze wykonywanie funkcji stabilnościowych przez bank centralny" - powiedział. I przekonywał: "Doświadczenia międzynarodowe pokazują, że umiejscowienie nadzoru mikroostrożnościowego w banku centralnym zwiększa skuteczność samego nadzoru oraz instytucji sieci bezpieczeństwa finansowego, a bywa niezbędne zwłaszcza w przypadku napięć, czy kryzysu. Z tego powodu jest to rozwiązanie wdrażane w większości państw UE, a także w unii bankowej".

Marcin Musiał (PAP)