Rozmowa z dr. Damianem Flisakiem, radcą prawnym, redaktorem i współautorem komentarza Prawo autorskie i prawa pokrewne

Krzysztof Sobczak: Od kilku już lat narasta oczekiwanie na zmiany w obowiązującym od ponad 20 lat Prawie autorskim. Dlaczego one są potrzebne, jakie są największe słabości tej regulacji?
Damian Flisak:
W moim przekonaniu obecna ustawa zdała egzamin. Być może nie na piątkę, lecz mimo wszystko na ocenę lepszą niż dostateczny. Nie powinna być ona zmieniana w stopniu większym niż niezbędny, a niezbędność ta wynika przede wszystkim z potrzeby implementacji dyrektyw europejskich. Natomiast podstawową słabością wszystkich ustaw o prawie autorskim jest ta, że permanentnie pozostaje ona w tyle za ogólnie pojętym rozwojem cywilizacyjnym. Tyle tylko że jest to naturalny stan prawa autorskiego. Trudno wymagać, aby przepisy determinowały ów rozwój.

Czy 70-letni okres ochrony majątkowych praw autorskich jest uzasadniony? Są też postulaty, by go skrócić.
W moim przekonaniu tak długi okres ochrony nigdy nie był uzasadniony. Jest on szczególnie nieuzasadniony obecnie – w dobie masowego tworzenia przedmiotów o charakterze przede wszystkim użytkowym, jak programy komputerowe czy wzornictwo przemysłowe. Argumentu, iż przedłuża się ten okres dla dobra samych twórców, nigdy nie rozumiałem, ponieważ akurat oni będą w minimalnym stopniu partycypowali w realnych korzyściach z tego tytułu, jeśli w ogóle.
Nie ma obecnie szans na skrócenie czasu tej ochrony. Jest ona bardzo mocno zakorzeniona w europejskich dyrektywach. Jakie jednak skutki ma tak długotrwała ochrona, doświadczyliśmy ostatnio na przykładzie Janusza Korczaka. W niedawnym wyroku sąd pierwszej instancji przesunął datę śmierci pisarza z roku 1946 na rok 1942. Jeśli zatem wyrok się ostanie, twórczość Korczaka natychmiast wejdzie do domeny publicznej, jeśli nie – pozostanie ona wciąż pod ochroną prawa autorskiego mimo tak długiego czasu, który upłynął od tragicznych zdarzeń wojennych.    

Czy definicja utworu powinna być sformułowana na nowo? Jest dużo sporów sądowych wokół jej rozumienia. Potrzebne jest jej uściślenie, czy nowa wersja? Co powinno być chronione?
Pojęcie utworu jest ze swoje natury niedefiniowalne, ponieważ samo tworzenie wynika z trudno doświadczalnych przeżyć wewnętrznych twórcy. Nie sposób stworzyć wzoru wyliczającego istnienie utworu. Jakąkolwiek definicję by tutaj zastosować, zawsze będzie ona posługiwać się pojęciami wymagającymi interpretacji. W tym cały kunszt pełnomocników, aby eksponować cechy przedmiotu świadczące o jego cechach twórczych, a mądrość sądu, aby rozstrzygnąć, czy rzeczywiście mamy do czynienia z kwalifikowaną postacią ludzkiej aktywności intelektualnej. Wydaje się, że zdecydowanie zbyt rzadko pamięta się o tym, jak rozległa i silna jest ochrona prawno autorska. Powinny jej dostąpić jedynie wybrane wytwory ludzkiego intelektu.

Media to dzisiaj przede wszystkim internet. A ten w istotny sposób żywi się cytatem, często bez świadomości ze strony cytujących. Czy zasady cytowania powinny być na nowo określone? Trzeba poszerzyć granice cytatu?
Truizmem jest stwierdzenie, że pojawienie się internetu postawiło na głowie wiele konstrukcji znanych prawu autorskiemu. Rodziły się one przecież w rzeczywistości analogowej. Prawo autorskie ma szczególną trudność ze zdematerializowaną rzeczywistością internetu oraz z jego wszechdostępnością. Odnośnie do samego cytatu, przepis ten (art. 29 ust. 1 ustawy), wymaga zmiany niezależnie od nastania ery internetu. Po prostu jego zastosowanie wymaga obecnie spełnienia tak wielu warunków, że powołanie się na ten wyjątek właściwe zawsze obarczone jest wysokim ryzykiem skutecznego zakwestionowania w sądzie. Przepis należy zdecydowanie odchudzić i związać możliwość cytowania z - szeroko rozumianym – obiektywnie uzasadnionym celem cytującego. Oczywiście chwilę potrwa, zanim również w tym zakresie dorobimy się wykładni pojęcia takiego celu. Koła prawa autorskiego mielą powoli, ale konsekwentnie – tak będzie również w tym przypadku.

Kolejny wielki obszar - dozwolony użytek utworów w dobie mediów społecznościowych. Czy ustawodawca sobie z tym poradzi? Prawo tu trzeba zliberalizować, czy usztywnić?
Dozwolony użytek jest swoistym papierkiem lakmusowym polityki ustawodawcy w zakresie godzenia interesów twórców oraz konsumentów dóbr intelektualnych. Ze swojej natury pozostają one ze sobą w konflikcie. Mam wrażenie, że obecnie szala wychylona jest na stronę kręgów twórczych. Problem, jaki w tym widzę, polega na tym, że nadmiernie restrykcyjne rozumienie dozwolonego użytku sprawi, że coraz więcej zachowań konsumenckich będzie schodziło do szarej strefy prawa autorskiego, czyli będzie pozostawało w formalnym konflikcie z prawem autorskim, choć z punktu widzenia interesów twórcy będzie kompletnie nieistotne. Dla przykładu, fachowe odgwizdanie piosenki przy okazji porannego golenia, które jest słyszalne dla sąsiadów, narusza formalnie majątkowe prawa autorskie, choć z pewnością jest obojętne dla majątkowych interesów tegoż twórcy. W mojej opinii okolicznością pomijaną przy okazji rozstrzygania o naruszeniu prawa jest wpływ danego zachowania na sferę majątkowych interesów uprawnionego. Choć z drugiej strony nierzadko zdarzają się sytuacje pewnego naciągania przepisów o dozwolonym użytku dla osiągnięcia własnych celów. Sporo mówi się np. o braku możliwości oparcia usług pressclipperskich o art. 30 ustawy. 
     
Więcej o projektach zmian w prawie autorskim>>>
http://konferencja.lex.pl/prawoautorskie/banery/1.jpg

Kopiowanie utworów jest coraz łatwiejsze. Jak powinno na to zareagować prawo autorskie? Większym rygoryzmem, czy wręcz przeciwnie?
Wraz z ekspansją przestrzennego drukowania pada kolejny techniczny bastion. Odtąd już nie tylko skopiowanie tekstów, zapisanego dźwięku czy obrazu jest dziecinną igraszką, lecz także form przestrzennych. Wszelkie wysiłki zmierzające do odwrócenia tendencji do czynienia utworów jeszcze bardziej dostępnymi są oczywiście bezcelowe. Aby respektować interes twórców należy po prostu rozwijać i udoskonalać system sprawiedliwego rekompensowania szkody powstałej u twórców w wyniku korzystania z utworów w ramach dozwolonego użytku. Do opinii publicznej przedostają się odpryski takiej dyskusji, szkoda jedynie że prowadzonej niemal wyłącznie przez podmioty jawnie zainteresowanie w takim czy innym ukształtowaniu tego systemu. Natomiast z całą pewnością przy ustalaniu wysokości owego „odszkodowania” na rzecz twórców trzeba brać pod uwagę przeznaczenie danego urządzenia oraz jego – powiedziałbym kolokwialnie – szkodliwości dla interesu twórców. Tego wymaga od nas już nie tylko orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwość UE, ale przede wszystkim elementarna logika. Tyle tylko, że uwzględnienie tego ostatniego jest właśnie zadaniem najtrudniejszym, bo wymagającym solidnego udokumentowania, co z kolei jest kosztowne, długotrwałe, itd. W tym momencie zamyka się błędne koło dyskusji wrogich sobie obozów.

Dość zróżnicowane jest orzecznictwo dotyczące odpłatności za słuchanie muzyki z radia w zakładach usługowych. Pewien fryzjer wygrał z ZAIKS, inni przegrywają. Trzeba prawo doprecyzować? I jak – nakazać takim rzemieślnikom płacenie, czy zwolnić ich z tego?  Czy może orzecznictwo sądów powinno ten problem rozwiązać?
Rzeczywiście przepis ten (art. 24 ust. 2 ustawy) robi zawrotną karierę w orzecznictwie. Powiedziałbym, że wskazane przez pana orzeczenie dotyczące wałbrzyskiego fryzjera stanowi wyjątek. Z uwagi na specyficzną konstrukcję przepisu z reguły sądy wymagają od przedsiębiorców wykazania, że publiczny odbiór programu nie łączy się dla nich z dodatkowymi korzyściami. Przekonujące przeprowadzenie takiego dowodu jest szalenie problematyczne, bo przecież trudno jest logicznie zaprzeczyć, że odbiornik jest z reguły włączony właśnie dlatego, że umila czas wszystkim osobom znajdującym się w jego zasięgu. Wydaje się jednak, że w przypadku obiektów, w których muzyka stanowi element wybitnie akcesoryjny wobec ich głównego przeznaczenia – a tak właśnie może być w przypadku zakładów fryzjerskich czy gabinetów dentystycznych – sądy powinny skrupulatniej pochylać się nad ustaleniem, czy publiczny odbiór  rzeczywiście skutkuje zwiększeniem korzyści dla właściciela obiektu. Powiem tylko tyle, że potwierdzenie tego nie jest dla mnie intuicyjnie oczywiste. 

Do tradycyjnych form chronionej twórczości - słowo pisane, muzyka, film - dochodzi wiele nowych, kiedyś nieznanych. Czy prawo jest w stanie nadążać za tymi zmianami?
Jak już wcześniej powiedziałem, prawo autorskie jest skazane na kroczenie za postępem. Musiało sobie ono sobie niegdyś poradzić z utworami audiowizualnymi, programami komputerowymi, zaś obecnie radzi sobie dzielnie z fenomenem zwanym utworami multimedialnymi. Co i raz podejmowane są próby wzbogacenia tradycyjnego spektrum ochrony na przedmioty czy to pokrewne pozornie – mowa tu o zapachach perfum czy smaku potraw – czy też rzeczywiście pokrewne, lecz zbyt odlegle – np. widowiska sportowe bądź ogólne koncepcje ukształtowania produktu, tzw. formaty. Osobiście nie widzę wielkiego zagrożenia w pojawianiu się nowych zjawisk w twórczości, jeśli tylko ustalimy ogólne zasady przyznawania ochrony prawnoautorskiej. Gdybyśmy jednak zaczęli chronić każdy przejaw intelektualnej aktywności człowieka, szybko obudzimy się w świecie nakazów i zakazów, z którymi szczególnie my, Polacy, zawsze mieliśmy problem. 
 

imagesViewer

Prawo autorskie i prawa pokrewne. Komentarz>>>