Adwokaci, którzy w miniony weekend odbywali zjazd swojego samorządu zawodowego, nie mają ostatnio dobrej prasy. Jeszcze nie umilkły echa sporu o to, czy adwokat może być ministrem sprawiedliwości, a tu kolejna historia – adwokat i do tego sędzia Trybunału Konstytucyjnego podejrzany jest o lobbing na rzecz prywatnej firmy, dla której zdaje się wcześniej pracował. Julia Pitera, która z nowej ekipy rządowej wyróżnia się chyba największą łatwością z formułowaniu śmiałych pomysłów, ogłosiła od razu, że trzeba zmienić zasady powoływania sędziów TK, by nie mogli tam trafiać adwokaci.

Obie sprawy mają wspólny mianownik, jakim jest fakt, że adwokaci w swojej praktyce współpracują z różnymi ludźmi i firmami, także mającymi tendencje do omijania lub naruszania prawa. Wątpliwości co do kandydatury prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego na ministra związane były z potencjalnym zagrożeniem. Bronił i doradzał jakimś aferzystom, to może to kontynuować na urzędzie, który obejmuje. Ale może też nie być żadnego problemu, wystarczy, że mecenas – minister zastosuje znane powszechnie standardy obowiązujące w takich sytuacjach. Czyli nie będzie ingerował bezpośrednio w postępowania. Najlepiej żadne, a w przypadku tych sobie znanych będzie się oficjalnie wyłączał i dystansował. Tyle wystarczy, by nie mieć wątpliwości, czy adwokat może być ministrem.

Druga sprawa jest trochę bardziej złożona. Byłemu adwokatowi, który teraz jest sędzią TK, zarzuca się, że pośredniczył w organizowaniu kontaktów swojego byłego klienta ze znajomym wiceministrem, a nie chodziło bynajmniej o towarzyskie pogawędki, tylko o duże interesy. Jest oczywiste, że osoba piastująca tak ważny urząd nie powinna wchodzić w tego typu relacje i jeśli się okaże, że to prawda, w Trybunale będzie kłopot.

Czy jednak jest to dostateczna podstawa do projektowania jakichkolwiek zmian w zasadach powoływania składu Trybunału Konstytucyjnego, a szczególnie zmierzających do wyłączenia z tego uprawnienia takiej grupy zawodowej jak adwokaci? To ograniczenie z natury rzeczy musiałoby też objąć radców prawnych i notariuszy. Pomińmy tu problem naruszenia jakichś wyższych zasad, gdyby tak liczna grupa prawników została pozbawiona przywileju kandydowania na stanowiska sędziów Trybunału. Jest jednak pytanie, czy gdyby uprawnienie to zostało przyznane, jak chce minister Julia Pitera, tylko profesorom i doktorom habilitowanym prawa, to już nie byłoby żadnych zagrożeń podobnych do tych z afery o wpis leku na refundowaną listę?

To dość śmiałe założenie, że profesorowie i doktorzy habilitowani są wolni od słabości i pokus, a adwokaci "kombinowanie mają we krwi". Oczywiście, środowisko adwokackie powinno dobrze przeanalizować ten problem i próbować sobie odpowiedzieć na pytanie, czy przypadek sędziego K., czy inne podobne  zdarzenia, o których od czasu do czasu słyszymy, to tylko incydenty, które zdarzają się we wszystkich większych zbiorowościach, czy może jakaś prawidłowość. Z drugiej strony autorzy takich pomysłów, jak ten Julii Pitery, powinni się zastanawiać co poczną, gdy jakiś profesor lub doktor habilitowany umówi swojego znajomego biznesmena z jakimś urzędnikiem. Powinni też pamiętać, że wielu profesorów i doktorów habilitowanych prawa jest także adwokatami, radcami prawnymi lub notariuszami. Czy te osoby, z tytułu tej „podejrzanej” części swojej działalności, powinny być wyłączone z kandydowania do TK? To tylko jedna z raf, na jakie trafić musi taki nieprzemyślany projekt.

A swoją drogą, to warto wrócić do dyskusji o zasadach powoływania sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Powody do tego są i to znacznie poważniejsze niż biznesowe spotkanie z udziałem sędziego. Ta debata już się zaczęła jakiś czas temu, gdy taki zamiar zapowiadali politycy rządzącej wtedy PiS, którym nie dogadzały wyroki Trybunału w aktualnym składzie. Przystąpili oni wtedy do działania i po pierwsze podjęli próbę powołania na miejsce kończących kadencje sędziów lepszych, czyli swoich. Warto pamiętać, że to z rekomendacji jednego z ówczesnych koalicjantów sędzią został były adwokat, a ostatnio raczej polityk, Marek K. Była ekipa rządząca przygotowała też projekty zmian w prawie, które miały przyspieszyć wymianę „złego” Trybunału na dobry. Nie udało się tego zrobić ze względu na zbyt krótką kadencję.

Te zabiegi wokół Trybunału Konstytucyjnego zmobilizowały jednak także polityków, naukowców i publicystów zaniepokojonych próbami „psucia” sądu konstytucyjnego. W wypowiedziach i publikacjach, jakie wtedy się ukazały, pojawiło się szereg pomysłów zmian w zasadach powoływania sędziów, a ich wspólną cechą była chęć osłabienia wpływu polityków na kształtowanie tego organu. Zgłaszane były m.in. pomysły, by kandydatów do TK zgłaszały senaty uniwersytetów lub rady wydziałów prawa, by swoich przedstawicieli typowały też prawnicze korporacje zawodowe. Trzeba głębszej dyskusji o tym, co w tych nowych zasadach byłoby dobrego, a jakie byłyby słabe strony. Jedno jest jednak pewne, zabezpieczenie naszego państwa przed zagrożeniami, jakie niosły zabiegi podejmowane w poprzedniej kadencji wokół Trybunału Konstytucyjnego ma o wiele większe znaczenie niż zamykanie tej drogi przed adwokatami.