Jak przypomina "Rzeczpospolita", to był jeden z najbardziej kontrowersyjnych projektów kończącej się kadencji Sejmu. Protestowali przeciw niemu m.in. generalny inspektor ochrony danych osobowych, prokurator generalny i organizacje pozarządowe. Ostatecznie rząd zrezygnował z przeforsowania ustawy w Sejmie.

Czytaj: Senacki projekt ws. inwigilacji wzbudza kontrowersje>>>

Chodzi o zmianę zasad inwigilacji obywateli przez policję i służby specjalne, polegającej na sięganiu po dane telekomunikacyjne. Tymi danymi są m.in. billingi, informacje o lokalizacji telefonu i dane osobowe abonenta. Przed ponad rokiem przepisy o dostępie do danych telekomunikacyjnych zakwestionował Trybunał Konstytucyjny. I dał rządzącym 18 miesięcy na objęcie działań służb kontrolą niezależnego organu. Jednak rząd się ociągał z przedstawieniem projektu ustawy. Ostatecznie rząd postanowili więc wyręczyć senatorowie. Swoją propozycję przedstawili w czerwcu i to ona wywołała tak ostrą krytykę niektórych instytucji i organizacji pozarządowych.  Projekt senatorów zakładał co prawda kontrolę sądu, ale w formie tzw. następczej. Oznaczałoby to, że służby nie musiałyby przed sięgnięciem po billingi występować o zgodę sądu, lecz jedynie co pół roku wysyłać do niego sprawozdanie. Mimo niemal powszechnej krytyki w Sejmie powołano podkomisję, która miała doprowadzić do uchwalenia projektu. Chciało go też zaakceptować Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Ale resorty dyplomacji i administracji stwierdziły, że propozycja Senatu nie tylko nie wykonuje wyroku Trybunału Konstytucyjnego, ale także Trybunału Sprawiedliwości UE, który również wypowiedział się w sprawie danych telekomunikacyjnych. W efekcie rząd do dziś nie wypracował spójnego stanowiska.  A szef sejmowej podkomisji Marek Wójcik z PO mówi wprost: skoro nie ma stanowiska, projekt idzie do kosza.
Więcej>>> 

Mariusz Krzysztofek
Ochrona danych osobowych w Unii Europejskiej>>>