Wprawdzie los nie był dla nas tak nieprzychylny jak dla starożytnych Egipcjan i zamiast dziesięciu spuścił na nas tylko trzy. Ale i z nimi mamy kłopotów co niemiara. Oczywiście chodzi tu o plagi prawnokarne (tę działkę przyszło mi bowiem uprawiać w „Palestrze”), a mówiąc dokładniej plagi legislacyjne.
Wiadomo, że prawidłowa legislacja to w dziedzinie prawa karnego połowa sukcesu. Aby była ona prawidłowa, spełniać musi kilka podstawowych warunków. Musi być precyzyjna, musi być syntetyczna i musi być osadzona w tradycjach legislacyjnych danego kraju. I właśnie „w tych tematach” średnio przychylny dla nas los daje nam ostatnio po łapach za pomocą trzech plag polskich.
Plaga pierwsza, najdotkliwsza to – pardon le mot – biegunka legislacyjna. Na Wiejskiej ustawa goni ustawę i jeśli nawet nie są to ustawy stricte karne, to jakiś karnoprawny rodzynek na pewno się także w tych nieprawnokarnych znajdzie. Ostatnio w tej kwestii zbliżyliśmy się chyba do absolutnego rekordu świata. Pewien klub poselski, skądinąd znany z tych prawnokarnych upodobań legislacyjnych, przedłożył obszerny projekt nowelizacji kodeksu karnego w ważnej kwestii tzw. środków karnych. Legislacyjna machina sejmowa wciągnęła go do swej paszczy i zaczęła w rutynowym trybie pracowicie go przeżuwać. I mało brakowało, by go finalnie przełknęła, gdyby nie czujność i dobra pamięć posła-przewodniczącego komisji ds. zmian w kodyfikacjach (niech mu Bóg wynagrodzi), który doznał nagłego déjà vu i zorientował się, iż ustawa o praktycznie identycznej treści została przez parlament kilka miesięcy temu już uchwalona! Wnioskodawcy owego bisu elegancko projekt wycofali i wszyscy uniknęliśmy „obciachu na cztery fajerki”. Ale cóż, tak to już bywa przy biegunce, iż o obciach łatwo.
Plaga druga to „syndrom wielkiego brata bis”. Coraz częściej zdarza się, że ze względu na nasze unijno-europejsko-międzynarodowe zobowiązania musimy inkorporować do naszego ustawodawstwa pewne rozwiązania prawa unijnego. To ma natomiast zupełnie odmienną tradycję legislacyjną, a przede wszystkim bywa, jak na nasze zwyczaje kodyfikacyjne, rażąco kazuistyczne. Od czasów Kodeksu Makarewicza przyzwyczajeni jesteśmy do syntetycznych norm prawnokarnych, zwłaszcza w dziedzinie tzw. części szczególnej k.k. A tymczasem to, co u nas zapisywało się w dwu linijkach, według tradycji unijnej pisze się na dwu stronach! Każdy prawnik wie, że taka kazuistyka nie tylko nie przyczynia się do precyzyjnego zapisu normy formułującej dany czyn zabroniony, lecz wręcz przeciwnie. Ale cóż, dziś nowo wprowadzone normy kodeksowe w dziedzinie prawa karnego bywają prostymi tłumaczeniami anglosaskich kazuistycznych wzorców. Kodeks karny błąka się od Sasa do lasa coraz bardziej, gdzie Sas to syntetyczna tradycja Makarewiczowska, a las to anglosaski skrajnie kazuistyczny sznyt legislacyjny w dziedzinie prawa karnego.
I w końcu plaga trzecia – de facto prawotwórcza rola Trybunału Konstytucyjnego. Najkrócej mówiąc, Parlament coś tam sobie uchwala, Trybunał Konstytucyjny mówi „nielzia”, bo to sprzeczne z Konstytucją, no i mamy niezły legislacyjny bigos! Jego ostatnim przykładem były (pardon le mot) niezłe „jajca” z art. 148 § 2 k.k., o którym dziś nikt nie wie, czy po sławetnym orzeczeniu TK w sprawie niekonstytucyjnego brzmienia tego przepisu obowiązuje on nadal i w jakim brzmieniu.
No i takie są trzy plagi polskie w dziedzinie legislacji karnej AD 2010!

 

Artykuł opublikowany został w miesięczniku "Palestra" nr 5-6/2010