Takie decyzje podjął 19 listopada br. Sąd Rejonowy w Warszawie wobec osób oskarżanych w sprawie, w której Lew Rywin miał wręczyć 210 tys. zł łapówki i obiecywać następne 190 tys. zł w zamian za wyniki badań, które miały umożliwić mu uchylenie się od kary.
Było o niej głośno, nie tylko dlatego, że dotyczy sławnej osoby. Także dlatego, że w ostatnich dniach grupa znanych osób ze środowiska kulturalno-biznesowego apelowała o uwolnienie syna Lwa Rywina, znanego producenta filmowego. Czy ten apel miał wpływ na decyzje sądu? Być może nie, chociaż od czasu gdy sąd nieugięcie stał na stanowisku, że oskarżeni mają czekać na proces w areszcie, zapewne niewiele się zmieniło. Faktem jest też, że coraz bardziej odczuwalna jest społeczna presja na sądy, by z większym niż w przeszłości umiarem stosowały ten najbardziej uciążliwy środek zapobiegawczy. Szczególnie w przypadku podejrzeń o tzw. przestępstwa białych kołnierzyków, gdzie dowodami są zwykle jakieś dokumenty i zeznania. Zeznania można szybko zebrać, a dokumenty zamknąć w szafie prokuratora i już szanse na mataczenie są niewielkie. Lepiej zamknąć dokumenty niż człowieka, w stosunku do którego mamy przecież na tym etapie stosować domniemanie niewinności.
Oczywiście, jest też druga presja, płynąca ze znacznych kręgów społecznych, ale także od polityków i mediów, by zamykać wszystkich podejrzanych, a szczególnie tych z elit. Takie zamykanie jest przez publiczność dobrze odbierane, no i nie ma zarzutu o pobłażanie patologiom. A to, że może stać się jakaś niesprawiedliwość, albo trzeba będzie kiedyś zapłacić (podatnicy!) za niesłuszny areszt, to już ma mniejsze znaczenie.

Generalnie jest ostatnio w tej dziedzinie pewien postęp, ale czy akurat ta sprawa wpisuje się w ten zdrowszy trend, to pewności nie ma.