Początek przygody ze zdalną edukacją obfitował w problemy - również te, związane z zachowaniem się uczniów podczas internetowych lekcji. Zajęcia były przerywane, uczniowie wyrzucali się wzajemnie z zajęć i wyłączali sobie mikrofony. Część nauczycieli spotkała się też ze zjawiskiem tzw. rajdów - osoby z zewnątrz zdobywały kod i przeszkadzały w telekonferencji.

Dyrektor szkoły decyduje, jak ewidencjonować pracę zdalną>>

 

Nie tylko polski problem

Tego rodzaju incydenty były bolączką szkół na całym świecie, dotykały często użytkowników Zoom, komunikatora bijącego rekordy popularności w czasie pandemii. Zdarzało się, że uczniowie dostawali wulgarne wiadomości lub linki do porno. Skala problemu była na tyle duża, że Singapur i stan Nowy Jork zdecydowały się czasowo zakazać administracji i szkołom korzystania z tej platformy. Teraz luki w zabezpieczeniach załatano i korzystanie z oprogramowania nie powoduje już takich problemów.

 

Pobierz dodatek do "Dyrektora Szkoły" poświęcony nowym technologiom>>

 

MEN wybór sposobu prowadzenia zdalnych lekcji pozostawił w gestii dyrektorów szkół. A z problemem "rajdów" ustawodawca postanowił poradzić sobie w tradycyjny sposób - wprowadzając dodatkowe kary. Tarcza antykryzysowa 4, nad którą pracuje obecnie Sejm, doda do Kodeksu Wykroczeń art. 107a stanowiący, że: kto nie będąc do tego uprawnionym, włączając się w transmisję danych prowadzoną przy użyciu systemu teleinformatycznego, udaremnia lub utrudnia użytkownikowi tego systemu przekazywanie informacji, podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny nie niższej niż 1000 złotych. Typ kwalifikowany to używanie słów powszechnie uznanych za obelżywe oraz dopuszczenie się nieobyczajnego wybryku. Karą za to będzie areszt, ograniczenie wolności lub grzywna nie niższa niż 3000 zł.

 

Bat na trolla, ale niezbyt skuteczny

Jak tłumaczy adwokat Ewa Marcjoniak, członek Stowarzyszenia Adwokackiego "Defensor Iuris", w ten sposób ustawodawca chce poradzić sobie z patostreamingiem i internetowymi trollami. - Dotychczasowy „model” działalności patostreamerów opierał się na dobrowolnym dostępie użytkowników do platformy streamingowej i czerpaniu korzyści za pomocą systemów monetyzacji, czyli zamiany ruchu internetowego na danej witrynie na korzyść majątkową. Niemniej nie można wykluczyć aktywnego włączania się takich osób w transmisje prowadzone przez innych użytkowników, np. w lekcje on-line w szkołach - podkreśla. Zwłaszcza że takie działanie może być dla patostreamera formą reklamy.

 

 

Tyle że wątpliwe jest, czy takie rozwiązanie w ogóle okaże się skuteczne, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę paraliż sądów, wywołany epidemią COVID-19. - Wydaje się, że wprowadzanie do systemu prawnego nowych regulacji lub modyfikowanie już istniejących winno być zawsze poprzedzone próbą udzielenia odpowiedzi na proste pytanie - mówi adwokat Joanna Parafianowicz. - Nie brzmi ono, jednakże, "jakie dobro będziemy chronić?”, lecz „jakie są szanse na egzekwowanie takiego prawa?". Śmiem twierdzić, że w świetle prognozowanego zatoru w wymiarze sprawiedliwości wedle wszelkiego prawdopodobieństwa sądy niebawem ugną się pod naporem spraw zdjętych z wokand oraz nowego wpływu. W tym kontekście, nie twierdzę wprawdzie, że nie ma potrzeby przeciwdziałania trollingowi, nie wiem jedynie po co ustawodawca sięga po penalizowanie kolejnych zachowań, nie mogąc sobie de facto poradzić ze ściganiem tych, które już teraz są ujęte w przepisach, tym bardziej że podobną zakresowo regulację możemy znaleźć w innych przepisach kodeksu wykroczeń - dodaje.

 

 

Lepiej nawrzucać komuś na ulicy niż w internecie

I faktycznie, patrząc na przepisy Kodeksu wykroczeń, trudno oprzeć się wrażeniu, że ustawodawca wprowadzając nowe wykroczenia, nie do końca przejrzał istniejące opcje. Bo takie przepisy już są. Przykładem jest choćby art. 51 k.w., który przewiduje karę aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny m.in. za wywoływanie zgorszenia w miejscu publicznym. Z kolei w art. 140 k.w. znajdziemy zapis, że osoba publicznie dopuszczająca się nieobyczajnego wybryku podlega karze aresztu, ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany. Ta sama kara spotka osobę, która w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych (art. 141 k.w.).

 

A zatem - co do zasady - osoba, która będzie przeklinać na targu, pokazywać obelżywe gesty na środku ulicy lub wywoływać zgorszenie w autobusie z jakiegoś powodu zapłaci niższą grzywnę niż ktoś, kto to zrobi w internecie. I to nawet, gdy sprawca uzna, że powinien to wszystko zrobić na oczach wycieczki uczniów z pierwszej klasy podstawówki. Warto też dodać, że wszystkie te przepisy i tak mogą dotyczyć przestępstw popełnianych w internecie, ponieważ Sąd Najwyższy uznał, że internet jest miejscem publicznym. A wyrok dotyczył właśnie art. 141 k.w. ( wyrok z 17 kwietnia 2018 r. IV KK 296/17​).

 

- Coraz częściej nadto, przyglądając się publicznej debacie o realiach internetu mam także wrażenie, że polski ustawodawca nie dorósł do tego, aby traktować tę przestrzeń tak samo jak każdą inną, w której obowiązują dokładnie te same zasady funkcjonowania między ludźmi, którymi większość z nas kieruje się w tzw. realu - uważa adwokat Joanna Parafianowicz.

 

 

I zebranie zarządu, i sobotnie Zoom party

A im bardziej szczegółowa analiza, tym więcej problemów. Nie wiadomo,  jakie spotkania obejmuje przepis swoim zakresem - nie ma w nim mowy o lekcjach ani o sprawach urzędowych, a jedynie o przekazywaniu informacji. Być może ustawodawca w ten sposób próbował zdefiniować lekcję lub wykład, ale nawet najbardziej miałki small talk to zwykle forma przekazywania informacji, nawet jeżeli są to informacje i refleksje o pogodzie. Nie wiadomo też zupełnie, jaką formę transmisji ustawodawca miał na myśli.

 

- Gdyby nie otoczka medialna, trudno byłoby stwierdzić, co ustawodawca miał na celu wprowadzając ten przepis - ocenia adwokat Karolina Pilawska z kancelarii TPZ. - Jest to jedna z tych norm pisanych na kolanie, bez jakiejkolwiek głębszej analizy i oceny skutków regulacji. Włączanie się w transmisję przy użyciu systemu teleinformatycznego jest pojęciem na tyle szerokim, że nie powinno się w takiej formie znaleźć w normie prawnokarnej - mówi. I zauważa, że nie wiadomo czy chodzi tylko o przekazy audiowizualne, czy w ogóle jakikolwiek strumień danych (w tym również np. czat).
 

A że pandemia przeniosła do internetu nie tylko lekcje i wykłady, a również życie towarzyskie, uważać będzie musiała każda osoba, którą ułańska fantazja poniesie na tyle, by wprosić się na czyjąś internetową imprezę. - Przepis znajdzie zastosowanie również w przypadku prowadzenia za pośrednictwem systemu teleinformatycznego e-rozpraw sądowych, posiedzeń zarządu spółek handlowych, spotkań kolegiów redakcyjnych, zebrań rad pedagogicznych, ale również do prywatnych spotkań towarzyskich w sobotnie popołudnie na platformie streamingowej - mówi adwokat Ewa Marcjoniak.
Tym bardziej, że zastosowanie przepisu jest szerokie i obejmuje wszystkie grupy wiekowe pokrzywdzonych tym wykroczeniem. - Choć ustawodawca dostrzegł, że  patostreamingiem zagrożona jest przede wszystkim młodzież, to nie zdecydował się na ograniczenie oddziaływania nowego przepisu tylko do tej grupy uczestników transmisji - ocenia adwokat Marcjoniak. Dodaje, że w kontekście uzasadnienia, w którym podkreśla się zastosowanie przepisu do zdalnych lekcji budzi to zdziwienie i przypuszczenie, że nie taka była intencja wprowadzenia do prawa wykroczeń przepisu § 2 art. 107a k.w.

 

Czy to wykroczenie, czy to już przestępstwo

- Nie jest sprecyzowane także pojęcie braku uprawnień – jest przecież wiele otwartych transmisji, w których też ktoś może zakłócać przekaz. Moim zdaniem penalizowane szczególnie powinno być przede wszystkim podłączenie się do systemu teleinformatycznego, które jest skutkiem złamania zabezpieczeń – to przestępstwo opisane jest w art. 267 k.k. Nie mówię, że nie ma potrzeby przeciwdziałania takim zachowaniom, jak opisanym w hipotezie art. 107a k.w., ale na pewno nie powinno to pozostać ujęte w taki sposób - komentuje adwokat Karolina Pilawska.

 

Według art. 267 k.k. osoba, która bez uprawnienia uzyskuje dostęp do informacji dla niego nieprzeznaczonej, otwierając zamknięte pismo, podłączając się do sieci telekomunikacyjnej lub przełamując albo omijając elektroniczne, magnetyczne, informatyczne lub inne szczególne jej zabezpieczenie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

Z jednej strony więc - z punktu widzenia nowego przepisu - nawet najgorsze przekleństwa i nieobyczajne wybryki pozostaną bezkarne, gdy czat jest ogólnodostępny, z drugiej nie bardzo wiadomo, czy nie może być to potraktowane jako przestępstwo. Tym bardziej, że transmisje na komunikatorach są prywatne i zwykle wymagają albo bezpośredniego zaproszenia albo kodu do spotkania.