Marek Z. był dyrektorem oddziału banku B. w R. Pracując na dość wysokim stanowisku, prowadził jednak szczególny rodzaj usług bankowych. Z niektórymi klientami zawierał bowiem umowy lokat terminowych samodzielnie, bez dodatkowych upoważnień. Tymczasem statut banku przewidywał, że bank może reprezentować przy zawieraniu umów dwóch pracowników – dyrektor i jego zastępca, albo dwóch zastępców dyrektora oddziału – nigdy sam dyrektor. W dodatku pieniądze, jakie przekazywali klienci w ogóle nie były lokowane na rachunkach banku B. Wprawdzie dyrektor podpisał umowę i zatwierdzał poszczególne dyspozycje klientki na formularzach bankowych, ale były one przerabiane. Pieniądze wędrowały na rachunek firmy P., założony w banku F. Oprocentowanie lokat oferowanych przez dyrektora Z. wynosiło 12% a nawet 14% w skali roku. Faktyczne oprocentowanie lokat terminowych w banku B. było kilkakrotnie niższe i wynosiło ok. 2-3%. Pieniądze i odsetki z lokat miały być z kolei przelewane na konto klienta, które z reguły było otwarte także w innym banku niż B. Kilkakrotnie przeprowadzane w banku kontrole nic nie wykazały, gdyż żadna z lokat nigdy nie pojawiła się na rachunkach prowadzonych w B., wpłaty nigdy nie zostały zarejestrowane w księgach bankowych. Gdy proceder prowadzony przez dyrektora oddziału wyszedł na jaw, został on zwolniony dyscyplinarnie z pracy, a następnie wszczęto przeciwko niemu postępowanie karne – został oskarżony o działanie na szkodę banku i poświadczenie nieprawdy. Jednej z klientek rzekomo nie udało się uzyskać pieniędzy z lokato powierzonych dyrektorowi Z. Renata K. wytoczyła więc proces bankowi B., żądając zwrotu blisko 1,9 mln zł wraz z odsetkami. Mimo, że dysponowała stosowną umową i poleceniami otwarcia lokat, powództwo jej zostało jednak oddalone. Wprawdzie zgłosiła się z roszczeniami do banku B., twierdząc, że należą jej się od banku pieniądze, gdyż to w B. zakładała lokaty. Twierdziła też, że nie miała informacji, skąd i od kogo otrzyma ulokowane pieniądze. Poza tym wskazywała na potencjalną odpowiedzialność banku jako pracodawcy. Dyrektor Z. był bowiem pracownikiem banku i na podstawie art. 120 k.p. w razie wyrządzenia przez pracownika przy wykonywaniu przez niego obowiązków pracowniczych szkody osobie trzeciej, zobowiązany do naprawienia szkody jest wyłącznie pracodawca. Sądy nie dały jej jednak wiary. W toku procesu okazało się, że klientka o całym tym procederze wiedziała i świadomie brała w nim udział. Jej powództwo zostało więc w całości oddalone, a apelację oddalił również sąd II instancji. Także Sąd Najwyższy oddalił skargę kasacyjną klientki. Uzasadniając orzeczenie SN wskazał, że umowy zawarte przez Marka Z. były nieważne, gdyż nie mógł on reprezentować samodzielnie banku. Ale nawet gdyby przyjąć, że bank odpowiada szkodę spowodowaną niedopełnieniem obowiązków przez pracownika, to w takiej sytuacji jaka zaistniała, bank nie może ponosić odpowiedzialności za czyny swojego dyrektora. Zasadnicze przyczyny były dwie. Po pierwsze sądy obydwu instancji ustaliły, że klientka o całym procederze wiedziała i świadomie w nim uczestniczyła. W banku – jak ustaliły sądy – nie było śladu założonej lokaty, bank B. nie otrzymał więc żadnych pieniędzy od klientki. Po drugie, odpowiedzialność z art. 120 k.p. może nastąpić tylko gdy szkoda nastąpiła przy wykonywaniu obowiązków pracowniczych. Ale w tym stanie faktycznym wykonywanie obowiązków pracowniczych przez byłego dyrektora Z. było tylko pretekstem do wykonywania innych czynności, niemających związku z pracą – stwierdził SN. W tej sytuacji jedynym osobiście odpowiedzialnym za ewentualne długi może być tylko były dyrektor, ale już nie bank. Nie może być mowy o odpowiedzialności banku jako pracodawcy na podstawie art. 120 k.p. Poza tym SN uznał, że bankowi nie można też zarzucić braku nadzoru. Przeprowadzone kontrole nie mogły nic wykazać, gdyż pieniędzy na rachunkach w banku B. po prostu nie było. Wyrok Sądu Najwyższego z 29 listopada 2013 r., sygn. I CSK 87/13