W roku akademickim 1990/1991 wśród ówczesnych dziewiętnastolatków ok. 7-10 proc. decydowało się na dalszą edukację i szło na studia. W tym roku to już 50 proc. - wynika z danych przedstawionych we wtorek na posiedzeniu sejmowej Komisji Edukacji Nauki i Młodzieży przez wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Darię Lipińską-Nałęcz.
Młodym ludziom - jak mówiła - nie wystarczy jakikolwiek dyplom. Wiedzą, które zawody są poszukiwane na rynku i coraz częściej wybierają np. budownictwo, informatykę, mechanikę, budowę maszyn.
"Natomiast spada zainteresowanie zarządzaniem, pedagogiką, prawem, ekonomią, administracją, psychologią, turystyką i rekreacją. Co by pokazywało, że dała efekt praca propagandowa. Poza tym nasycił się rynek. Bardzo modne marketing i zarządzanie były autentycznie niereprezentowane na rynku dwadzieścia lat temu. Teraz rynek się nasycił. W związku z tym ludzie, którzy uzyskują takie wykształcenie, swoich szans na rynku pracy nie mogli znaleźć. Stąd odejście od tradycyjnych kierunków humanistycznych na rzecz bardzo konkretnych zawodów, dających również uprawnienia, może tylko cieszyć" - powiedziała Nałęcz.
Jak dodała, coraz chętniej kandydaci aplikują też na uczelnie rolnicze i techniczne. Od roku 2007/2008 do roku 2011/2012 o połowę wzrosło zainteresowanie maturzystów politechnikami.
Według rzecznika praw absolwenta Bartłomieja Banaszaka te statystyki co prawda się poprawiają, ale nadal nie są dobre. "Dane raportu Eurostudent pokazują, że 52 proc. studentów w Polsce to są studenci kierunków społecznych, prawnych i ekonomicznych. W tej kategorii nie ma jeszcze studentów kierunków humanistycznych, które są w powszechnym mniemaniu kuźnią bezrobotnych" – zaznaczył.
"Faktem jest, że wzrasta udział osób z wyższym wykształceniem w ogólnej liczbie osób bezrobotnych. Pod koniec 2011 roku co dziewiąty bezrobotny miał wykształcenie wyższe" - dodał Banaszak.
Według niego jednym ze sposobów zachęcania młodych ludzi do wybierania studiów w poszukiwanych na rynku zawodach są kierunki zamawiane, na których połowa najlepszych studentów może otrzymywać motywacyjne stypendium - tysiąc złotych miesięcznie.
Inne rozwiązanie, które może przynieść efekty, to Krajowe Ramy Kwalifikacji, które pozwolą uczelniom na tworzenie własnych kierunków studiów, również mających kształcić specjalistów poszukiwanych na lokalnym rynku pracy.
"Teraz uczelnie mają do tego podstawy prawne. Mogą zakładać konwenty, w których mogą się znaleźć przedstawiciele lokalnego biznesu i mają prawo zatrudniać praktyków do nauczania studentów" - powiedziała Lipińska-Nałęcz.
Przedstawiciel Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność” Andrzej Pfitzner powiedział posłom, że kierunki zamawiane nie są dobrze ocenianym przez środowisko narzędziem promocji studiów ścisłych i technicznych. Jak mówił, studia w zawodach, w których łatwo znaleźć pracę i tak są oblegane. O zwiększenie liczby poszukiwanych specjalistów na rynku należałoby, jego zdaniem, zabiegać w inny sposób.
"Kilkanaście lat temu Wielka Brytania zastosowała inny system, jeśli chodzi o kierunki deficytowe. Po prostu skierowała dodatkowe dotacje, według odpowiedniego klucza, do uczelni które mogą kształcić na tych kierunkach, nie robiąc z tego naszej wersji systemu konkursowego" - powiedział.
Wiceminister nauki zapewniła, że jeśli system kierunków zamawianych nie sprawdzi się, zostanie zmodyfikowany. "Na razie ten program działa od trzech lat. Dopiero w tym roku będziemy mieli pierwszych absolwentów. To za wcześnie, aby ocenić jego skuteczność" - powiedziała.(PAP)