Być może już tej jesieni będą znane ostateczne zmiany w dyrektywie regulującej zasady delegowania pracowników do innych państw Unii Europejskiej. Pracuje już nad nimi Parlament Europejski (PE). Pierwsze głosowanie odbędzie się najprawdopodobniej w lipcu w Komisji Zatrudnienia i Spraw Socjalnych (EMPL). Już teraz jednak wydaje się pewne, że polscy przedsiębiorcy muszą liczyć się z wprowadzeniem rozwiązań budzących ich obawy i wątpliwości od chwili, gdy je zapowiedziano.
Ograniczenie czasu delegowania w to samo miejsce oraz zasada równej płacy (w zakresie nie tylko wysokości, ale też składników wynagrodzenia) za tę samą pracę w tym samym miejscu to dwie główne zmiany do dyrektywy 96/71/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 16 grudnia 1996 r. dotyczącej delegowania pracowników w ramach świadczenia usług, proponowane przez Komisję Europejską (KE). Eksperci twierdzą, że po roku od ogłoszenia projektu nowelizacji, w miarę prowadzenia prac legislacyjnych nad nim, staje się on coraz ostrzejszy i mniej precyzyjny. Według Komisji, ponieważ zdarzają się przypadki, że pracownicy są delegowani w te same miejsca przez wiele lat, należy przyjąć, że jeżeli łączny czas przekroczy 24 miesiące, wówczas za państwo, w którym normalnie świadczona jest praca, uważać się będzie państwo przyjmujące. Przekroczenie tego okresu ma być zatem traktowane tak, jakby pracownik delegowany był zatrudniony w państwie, do którego został delegowany. Tymczasem zgodnie z art. 8 ust. 2 rozporządzenia Rzym I, dotyczącego stosowania prawa właściwego dla zobowiązań umownych, takie stwierdzenie oznacza, że pracownik delegowany straci ochronę wynikającą z przepisów państwa, z którego jest delegowany.
Nie wiadomo, jakie ostatecznie zmiany zostaną przyjęte. Nie wszystkie państwa opowiadają się za proponowanymi ograniczeniami. Różne też w praktyce mogą mieć do nich podejście. Dyrektywa nie jest aktem takim jak rozporządzenie, które musi być bezpośrednio stosowane przez kraje członkowskie.
Źródło: Puls Biznesu