Takie następstwa reformy zasad delegowania pracowników prognozują uczestnicy V Europejskiego Kongresu Mobilności Pracy (EKMP) trwającego właśnie w Krakowie.

Zamknięci w trilogu
 - Perspektywy nie są optymistyczne. Może być bardzo źle - mówi Stefan Schwarz, prezes Inicjatywy Mobilności Pracy (IMP) głównego organizatora Kongresu, odnosząc się do toczących się obecnie w instytucjach europejskich prac nad nowelizacją dyrektywy o delegowaniu pracowników. Z Parlamentu Europejskiego i Rady Europejskiej wyszły propozycje złe dla pracodawców, ich pracowników oraz gospodarek mniej zamożnych państw. Piłka jest jednak nadal w grze i wszystko zależy od wyniku negocjacji pomiędzy Parlamentem, Radą i Komisją. - Na stole wciąż leżą rozwiązania, które zapewniłyby delegowanym pracownikom wyższe płace bez konkurencyjnego wykluczania z rynku ich pracodawców – dodaje.
Pierwsze spotkanie w ramach tzw. trilogu odbyło się 14 listopada. Kolejne odbędzie się
28 listopada. Spotkania odbywają się za zamkniętymi drzwiami, jednak wiadomo, że przewagę przy stole negocjacyjnym mają zwolennicy ograniczania napływu tańszych usług z mniej zamożnych państw peryferyjnych, do których zalicza się Polska.
Grupa sześciu najbogatszych państw z Francją na czele popieranych przez europejskie związki zawodowe od lat lobbowały w strukturach unijnych, żeby pracownicy delegowani byli objęci wszystkimi przepisami prawa państwa na terenie, którego wykonują pracę, a nie jak obecnie – tego, w którym normalnie zamieszkują i pracują.
Stanowisko Rady EPSCO, w której zasiadają unijni ministrowie odpowiedzialni za zatrudnianie, zakłada ograniczenie łącznego okresu delegowania pracowników do tych samych zadań w tym samym miejscu do 12 miesięcy z możliwością uzasadnionego przedłużenia o pół roku. – W tym kontekście istotne jest to, co będzie się działo z pracownikami po tym okresie. Czy będą podlegać prawu państwa, na terenie którego czasowo pracują czy będą mogli sami dokonywać jego wyboru? Jak należy rozumieć te same czynności w tym samym miejscu oraz czy łączny czas delegowania dotyczyć będzie jednego pracodawcy czy wszystkich razem? To są kluczowe pytania – wyjaśnia dr Marek Benio, wiceprezes IMP.
Pozytywnym wynikiem ustaleń Rady jest czteroletni okres przejściowy, czyli do 2022 roku. Ma on dać czas państwom członkowskim i pracodawcom na przystosowanie się do nowych reguł lub wygaszenie swojej działalności.

Pracownicy spychani do szarej strefy
Jak wynika z najnowszego raportu prof. Jozefa Pacoleta i Frederica De Wispelaere, belgijskich badaczy z prestiżowego Instytutu HIVA, 40% pracowników delegowanych z Polski do Belgii to samozatrudnieni. W przypadku Słowacji ten odsetek wynosi aż 75%. Te osoby nie są objęte przepisami dyrektywy o delegowaniu pracowników. Zaledwie 9% pracowników z Polski do Belgii delegowana jest przez agencje pracy tymczasowej. Oznacza to, że źródłem „taniej pracy”, za co w debacie europejskiej niesłusznie obarcza się pracowników delegowanych, jest fałszywe samozatrudnienie oraz, do pewnego stopnia, zatrudnienie na czarno.
„Przewaga konkurencyjna (osiągana przy pomocy fałszywego samozatrudnienia – przyp. IMP) będzie większa niż przewaga osiągana przy pomocy pracowników delegowanych, z uwagi na to, że belgijskie warunki zatrudnienia nie mają zastosowania do samozatrudnionych, a ich składki na ubezpieczenie społeczne są niższe” - czytamy w raporcie z badań.
- Gdy Komisja Europejska przygotowywała założenia reformy zasad delegowania nie dysponowała danymi statystycznymi i badaniami, które są dostępne dzisiaj. Wynika z nich, że Komisja całkowicie nietrafnie zidentyfikowała źródło problemu, który powszechnie określany jest jako „dumping społeczny”. Jego rzekomą przyczyną jest napływ „taniej pracy” z mniej zamożnych państw peryferyjnych do państw bogatego centrum, w szczególności Francji, Niemiec i Belgii. Dziś wiemy, że pracownicy delegowani z Polski nie są tanią siłą roboczą. Niestety, gdy polityczna machina została już uruchomiona nikt nie ma odwagi jej zatrzymać – podkreśla Stefan Schwarz.
Ten sam raport podkreśla, że „nie jest prawdą, że delegowanie pracowników przyczynia się ogólnie do efektu wypierania pracowników lokalnych”. - Te rewolucyjne wnioski płyną z badań przeprowadzonych na zlecenie samej Komisji Europejskiej. Niestety zostały opublikowane zbyt późno - komentuje dr Marek Benio. Tym niemniej za swoją dociekliwość i obiektywizm autorzy raportu otrzymają na Gali towarzyszącej Kongresowi nagrodę Labor Mobilis 2017.
Dodatkowym efektem reformy zasad delegowania będzie przerejestrowywanie się polskich firm za granicę. – Nie chcemy tego, ale żeby utrzymać swój biznes szykujemy się do przeniesienia niektórych spółek za granicę – przyznaje Grzegorz Kuliś, CEO firmy Weegree. – Nikt nie wygra z komplikującymi się i niejasnymi przepisami, uporczywymi kontrolami i widmem drakońskich kar za każdą najmniejszą pomyłkę przy wypełnianiu unijnych formularzy – dodaje.
Już w tej chwili w niektórych państwach mamy do czynienia z planowanym i celowym wypychaniem zagranicznych firm z rynku. – Dowodem na to jest pismo, które otrzymał jeden z naszych francuskich klientów od lokalnych władz. Jasno wynika z niego, że legalnie delegujące firmy nie są mile widziane. Tyle, że nie ma wystarczająco dużo lokalnych specjalistów, by ich zastąpić. W jaki sposób ta luka będzie zasypana? Wniosek nasuwa się sam – ktoś przecież te prace musi wykonać – mówi Wojciech Mroczkiewicz, wiceprezes Agencji Pracy Vector.

Na przekór integracji
Delegowanie pracowników jest naturalnym mechanizmem pozwalającym na kontrolowany i bezpieczny dla pracowników przepływ usług na unijnym rynku. Badania Damjana Kukoveca, wykładowcy Uniwersytetu Harvarda, również prelegenta tegorocznej edycji EKMP, podkreślają ważną rolę delegowania pracowników w wyrównywaniu różnic pomiędzy państwami centralnymi i tzw. peryferiami, do których zalicza się Polska. Podczas, gdy silne centrum posiada większość zasobów, peryferia mogą konkurować jedynie kosztami i jakością pracy. Ograniczanie ich przepływu do bogatych państw odbiera biedniejszym szansę na wyrównanie poziomu społeczno-gospodarczego.
- Niestety, prawdopodobnie po raz pierwszy mamy do czynienia z sytuacją, w której wspólnota Europejska zamiast dążyć do jedności i zbliżenia, skręciła w ślepy zaułek protekcjonizmu i odbudowy gospodarczych granic między wschodem i zachodem. W tej sytuacji paradoksalnie nowe państwa członkowskie stają do nierównej walki w obronie fundamentalnych wartości wspólnego rynku – podkreśla dr Marek Benio.
Niestety, od kiedy w UE nie obowiązuje system nicejski, silniejsze państwa mogą dużo łatwiej przegłosowywać słabsze, nawet, jeśli te drugie deklarują silny sprzeciw. I tak właśnie stało się w przypadku debaty nad zmianami w dyrektywie o delegowaniu. – Z moich informacji wynika, że w 2016 roku tylko raz odbyło się w Radzie głosowanie, w którym co najmniej trzy kraje wyraziły swój sprzeciw i nie został on uwzględniony. Tymczasem w przypadku delegowania pracowników 15 państw pokazało Komisji żółtą kartkę i została ona zignorowana. To bardzo zły znak. Przeforsowywanie siłą korzystnych dla bogatszej części Europy zmian, zwłaszcza w kwestii, która w skali Unii dotyczy jedynie 0,2% pracowników, to bardzo zły prognostyk dla przyszłości Unii. Czy europejska wspólnota przestała szukać kompromisów i zgody? – pyta Marek Benio.

Co dalej może wydarzyć się w walce o pracowników delegowanych i ich pracodawców oraz jaki będzie to miało wpływ na europejski wspólny rynek? Będzie można się o tym dowiedzieć z relacji z Europejskiego Kongresu Mobilności Pracy publikowanych na stronach www.ekmp.pl oraz www.inicjatywa.eu.