Ponad rok temu PGP, spółka należąca obecnie do największej prywatnej poczty InPost, zwyciężyła w rządowym przetargu na dostarczanie sądowych listów, pokonując Pocztę Polską. Czynnikiem decydującym była cena – oferta PGP była tańsza o 84 mln zł, ponieważ spółka zatrudnia pracowników na podstawie umów cywilnoprawnych. W październiku 2014 roku zmieniło się jednak prawo – cena przestała być wyłącznym kryterium rozstrzygającym o wyniku przetargu publicznego. Niektóre instytucje publiczne zaczęły brać pod uwagę liczbę osób, które oferent zatrudnia na podstawie umów o pracę.
 
 
Kryterium zatrudniania na etacie wprowadziła również Izba Skarbowa w Krakowie. Zorganizowany przez nią przetarg na dostarczanie listów krajowych oraz zagranicznych wygrała Poczta Polska, która zadeklarowała, że na potrzeby kontraktu będzie pracować cała załoga, czyli blisko 80 tys. etatowych pracowników. „Gazeta Wyborcza” przytacza następującą deklarację PGP: „Oświadczam, że do realizacji przedmiotu zamówienia na podstawie umowy o pracę będzie zatrudnionych co najmniej 8 osób w przeliczeniu na pełen wymiar czasu pracy”. Przedstawiciele spółki zaprzeczają jednak, jakoby deklarowane osiem oznaczało liczbę osób zatrudnionych przez PGP na etatach. – Naszym zdaniem formularz był błędnie napisany. Osiem osób, o których wspominamy w naszej ofercie, to dodatkowi pracownicy, którzy zostaną zatrudnieni na podstawie umowy o pracę w celu obsługi projektu. Na potrzeby obsługi kontraktów zawartych przez PGP pracuje 10 tys. doręczycieli. Ponad 27 proc. na podstawie umowy o pracę – twierdzi Wojciech Kądziołka, rzecznik prasowy PGP.
Pomyłkę można zrozumieć, co jednak, jeśli się powtarza? W formularzu ofertowym na usługi pocztowe dla burmistrza Kraśnika InPost stwierdził, że zatrudnia na etacie 7 proc. pracowników. Potem ponownie złożył wyjaśnienie: „Dane z przetargu w Kraśniku nie są poprawne, faktyczna proporcja osób zatrudnionych na podstawie umowy o pracę w InPost do ogółu zatrudnionych jest wielokrotnie większa i ulega systematycznemu zwiększaniu”. Tym razem spółka nie wyjaśniała, dlaczego w formularzu ofertowym wpisano 7 proc.
9 kwietnia InPost i Poczta Polska spotkały się w Sądzie Okręgowym w Warszawie w sprawie przetargu na dostarczanie listów dla rządu. Przetarg został ogłoszony przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów cztery dni przed zmianą przepisów o zamówieniach publicznych, jedynym kryterium była więc cena. Wygrał InPost, który okazał się być tańszy od Poczty Polskiej o 2,8 mln zł. Państwowa spółka twierdzi jednak, że w sieci konkurenta znajdują się istniejące tylko na papierze „placówki widma”. 
Wyrok sądu zostanie ogłoszony 20 kwietnia.