Ze szpitala powiatowego w Kluczborku niespodziewanie zwolnili się interniści. Dyrekcja zaczęła intensywne poszukiwania osób, które zapełnią wakaty, bo placówce groziło zamknięcie oddziału, gdyż nie spełniał on wymogów NFZ co do obsad kadrowych. Zarządzający placówką zaczęli więc prowadzić intensywne rozmowy z zespołem sześciu lekarek internistek, które odeszły wcześniej z innego szpitala. W kluczborskim zatrudniały się stopniowo. Dyrektor już widział światełko w tunelu i szansę na zażegnanie kryzysu kadrowego. Z grona nowych pracownic miała być także wyłoniona ordynator.
Okazało się jednak, że w "międzyczasie" lekarki wybrały na nowego pracodawcę szpital w Oleśnie i te, które zatrudniły się w Kluczborku, złożyły w nim zaraz wypowiedzenia.
- Finalnie okazało się, że panie prowadziły negocjacje z dwoma szpitalami - opowiada Monika Kluf, rzecznik prasowy starostwa w Kluczborku. Szpital w Kluczborku został z niczym, nadal poszukuje pracowników.  Nie on jeden mial ostatnio taki problem.

Grupowe zwolnienia 

Specjaliści odchodzą ze jednego szpitala grupowo i razem negocjują warunki pracy w nowym podmiocie leczniczym. Na czele ze swoim liderem, który najczęściej zostaje później ordynatorem. Braki kadrowe w szpitalach, zwłaszcza powiatowych, są na tyle istotne, że te godzą się zatrudniać całe grupy lekarzy. Problemy z takimi “wędrującymi” zespołami mają zwłaszcza szpitale w województwach śląskim czy małopolskim. W tym pierwszym, podmiotów leczniczych jest najwięcej w kraju i lekarze mogą przebierać w ofertach pracy.
- Lekarzy jest w wielu regionach kraju za mało, a zapotrzebowanie na specjalistów na tyle duże, że dochodzi do nieczystych zagrywek. Sąsiadujące ze sobą szpitale powiatowe zaczynają sobie podkupywać kadrę, a ta ostatnia negocjuje z kilkoma podmiotami jednocześnie - mówi Krystyna Barcik, dyrektor Szpitala  Specjalistycznego w Legnicy.

Polecamy: Ustawa o zdrowiu publicznym. Komentarz >>

Lekarze korzystają z popytu na ich usługi

-Nie da się ukryć, że moje środowisko dotknęła komercjalizacja. Lekarze idą tam, gdzie dostają lepsze warunki pracy i płacy. Bardzo często są też zatrudnieni w szpitalach na umowy cywilnoprawne, potocznie zwane kontraktami. Taka umowa nie jest jednak bezterminowa. Podpisuje się ją na rok-dwa i po tym czasie specjaliści na nowo negocjują warunki. Jeśli trafi się szpital, który złoży im lepszą ofertę, zmieniają miejsce pracy - mówi Jerzy Wyszumirski, przewodniczący Związku Zawodowego Anestezjologów. Wskazuje też, że nie chodzi tylko o pieniądze, bo czasem lekarze mogą grupowo odchodzić z pracy, gdyż nie dogadują się z dyrektorem szpitala. Bo np. ten za nic ma standardy bezpieczeństwa czy wytyczne towarzystw naukowych - zależy mu tylko na tym, aby wykonać procedury jak najtaniej. Jako przykład podaje znieczulanie pacjentów. - Jest zasada prawna, że może je wykonywać rezydent, ale pod okiem specjalisty. Tymczasem dyrektor szpitala zarządza, aby młody lekarz samodzielnie znieczulał pacjenta, gdyż tak jest taniej - mówi Wyszumirski.

Czasem dyrektorowi opłaca się zatrudnić cały zespół

- Gdy otwierałem oddział kardiochirurgii, porozumiałem się ze specjalistą, który został kierownikiem i powierzyłem mu rekrutację kadry na ten odcinek szpitalny. Znacznie ułatwiło mi to sprawę - mówi Marek Wierzba, dyrektor Podhalańskiego Szpitala Specjalistycznego w Nowym Targu im. Jana Pawła II.

Cztery lata temu nowotarski szpital także zmagał się z takim grupowym zwolnieniem lekarzy. Piętnastu internistów na raz złożyło wypowiedzenia. Popadli w konflikt z dyrektorem i chcieli wymusić na władzach samorządowych jego zmianę. Ku zdziwieniu lekarzy do zmiany nie doszło, a oni zostali bez pracy bo termin wypowiedzenia upłynął. Rozpierzchli się później po regionie, znajdując zatrudnienie m.in. w miejscowych przychodniach. Wiele z nich oferuje na tyle konkurencyjne oferty w stosunku do szpitali, że sporo medyków decyduje się właśnie na pracę w mniejszej placówce, w której nie ma np. nocnych dyżurów.
- My  teraz oferujemy bardzo dobre warunki. Wynagrodzenie w przedziale od 90 do 120 zł za godzinę. Dodatkowo mamy m.in. pracownię hemodynamiki. Lekarze więc często od nas nie odchodzą bo mogą się tu rozwijać zawodowo - podsumowuje dyrektor Wierzba.