Wiesława S. i Agnieszka B. od początku przyznawały się do winy i współpracowały ze śledczymi, dlatego do sądu razem z aktem oskarżenia wpłynął wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Sąd go zaakceptował i skazał obie kobiety na 2 lata w zawieszeniu na 5 lat oraz oddał w tym czasie pod dozór kuratora, mają też zapłacić grzywny. Żadna z kobiet nie przyszła do sądu.

Z ustaleń prokuratury wynika, że Wiesława S. sprzedała leki wywołujące poronienie 27 osobom, a Agnieszka B. - 38 osobom (bywało, że ciężarna kupowała leki od obu kobiet), na czym zarobiły odpowiednio 21 tys. zł i 15,7 tys. zł. Zainteresowane aborcją dowiadywały się o możliwości kupienia leków z internetowych i prasowych ogłoszeń, które informowały o "przywracaniu cyklu menstruacyjnego".

Ciężarne za paczkę leków płaciły różne ceny, od kilkuset zł do 2,5 tys. zł - zleżało to od ich wieku i sytuacji materialnej. Cena tych leków w aptece wynosiła ok. 500 zł. Jak poinformował sędzia Olgierd Dąbrowski-Żegalski, leki te były przeznaczone do leczenia wrzodów żołądka i dwunastnicy a poronienie było ich skutkiem ubocznym.

- Oskarżone twierdziły, że sprowadzały te leki z zagranicy, jedna z nich miała cierpieć na choroby gastryczne i legalnie dostawać recepty na te leki - powiedział sędzia.

Uzasadniając wyrok sędzia Dąbrowski-Żegalski podkreślił, że choć żadna z oskarżonych nie miała medycznego wykształcenia, to obie zbierały od ciężarnych "wywiad medyczny" oparty na informacjach znalezionych przez oskarżone w internecie.

- Gdy ciężarne kobiety decydowały się na przyjęcie leków, były z nimi w stałym kontakcie, oceniały, czy z roniącymi kobietami wszystko jest jak trzeba - mówił sędzia Dąbrowski-Żegalski uzasadniając wyrok. Dodał, że oprócz połknięcia odpowiednich dawek leków skazane kobiety zalecały też ciężarnym odpowiednie zestawy ćwiczeń fizycznych, które miały przyspieszać utratę ciąży.

Obie skazane sprzedawały leki wywołujące poronienie od 2008 roku, ale ich proceder wyszedł na jaw w 2012 roku, kiedy sprzedały je 19-latce w zaawansowanej ciąży. W efekcie dziewczyna urodziła martwe dziecko (znajomy zakopał je w lesie) i w stanie zagrażającym życiu trafiła do szpitala. Tam przyznała się, jakie leki zażyła i skąd je miała.

Kobiety, które wywoływały lekami poronienie, nie odpowiedzą za to przed sądem.

Policja nie miała problemu z ustaleniem listy klientek obu pań, bo wszystko było zapisane w ich komputerach. (pap)