Prezes NIK Jacek Jezierski powiedział, że kontrolerzy Izby pozytywnie oceniają pracę zespołów ratowniczych. "Ponad 90 proc. karetek dociera do potrzebujących w wymaganym ustawą czasie - 15 minut w mieście i 20 minut poza miastem" - podkreślił.

Jezierski zaznaczył jednak, że kontrola NIK wykazała, że wysoka jest liczba nieuzasadnionych wezwań karetek. "Pogotowie coraz częściej wyręcza lekarzy rodzinnych, specjalistów i ambulatoria. To z kolei może utrudniać dostęp do pomocy osobom, które wymagają natychmiastowej interwencji" - powiedział. Dodał, że zespoły ratownictwa medycznego wykorzystywane były też do stwierdzania zgonów oraz przewozów międzyszpitalnych.

Kolejki w przychodniach sprawiają, że pacjenci traktują oddziały ratunkowe jako sposób na dotarcie do lekarza lub wykonanie badań. W skrajnych przypadkach nawet 80 proc. zgłaszających się nie wymaga pilnej pomocy – powiedział prezes NIK Jacek Jezierski.
Jezierski zaznaczył, że kontrolerzy NIK, którzy badali system ratownictwa medycznego pozytywnie oceniają pracę ratowników i lekarzy pracujących w pogotowiu i Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych. Zdaniem Izby to jedno z najlepiej funkcjonujących ogniw systemu ochrony zdrowia w Polsce. "Szpitalne Oddziały Ratunkowe skutecznie zapewniały kontynuację akcji ratunkowej, oferowały odpowiednią diagnostykę, gwarantując tym samym podjęcie decyzji o dalszym leczeniu" - powiedział prezes NIK.

"Dzięki wyposażeniu w 23 nowe śmigłowce poprawił się zasięg i możliwości Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Zakup umożliwił misje nocne, których nie można było wykonywać na dotychczas używanych śmigłowcach Mi-2. Obecnie pod ochroną Pogotowia Lotniczego pozostaje już większość Polski. Pod koniec roku zapaść ma decyzja co do ewentualnego zwiększenia liczby baz z gotowością nocną (na razie całodobową gotowość ma tylko jedna z 17 baz – warszawska)" - dodał Jezierski.

Prezes NIK podkreślił jednak, że personel SOR wypełnia zadania wykraczające poza interwencje w przypadkach nagłych. "Obawa przed odmową udzielenia pomocy ludziom, którzy mają trudności z dostaniem się do lekarza, powoduje, że SOR-y przyjmują wszystkich, którzy się tam zgłaszają, wyręczając lekarzy rodzinnych, specjalistów i ambulatoria. Z ustaleń kontroli wynika, że w skrajnych wypadkach nawet ośmiu na dziesięciu pacjentów oddziałów ratunkowych to osoby, którym powinna zostać udzielona pomoc w ramach podstawowej opieki zdrowotnej, poradni specjalistycznej lub nocnej i świątecznej pomocy doraźnej" - poinformował Jezierski.

Według NIK konieczność opieki nad pacjentami, którzy tego nie wymagają, opóźnia pracę SOR-ów i zagraża tym, którzy faktycznie potrzebują natychmiastowej pomocy. Np. w Szpitalu Bielańskim w Warszawie średnio na 160 osób przyjmowanych dziennie, świadczeń ratowniczych wymagało 40.

Podobnie sytuacja wyglądała w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Olsztynie i Szpitalu Miejskim w Poznaniu, gdzie odpowiednio co drugi i co trzeci pacjent nie wymagał zastosowania żadnych procedur ratowniczych. Skrajny przypadek to SOR Szpitala Wojewódzkiego w Zielonej Górze, gdzie 80 proc. pacjentów, których przyjęto i zdiagnozowano, w ogóle nie powinno tam trafić.
NIK podkreśla, że NFZ co prawda wlicza do ryczałtu wszystkich przyjętych pacjentów, ale płaci jedynie za procedury ratunkowe. W konsekwencji SOR-y stają się mocno deficytowe, a szpitale muszą pokrywać ich straty z zysków pozostałych oddziałów.
Izba przypomina, że uruchomiona została sieć Centrów Urazowych - oddziałów leczących najtrudniejsze przypadki urazów wielonarządowych. NIK podkreśla, że część z nich napotyka pierwsze problemy. Wbrew jasnym zapisom do Centrów kierowane są obecnie także te urazy lekkie, które powinny zostać zaopatrzone w innych szpitalach.
NIK zwraca uwagę, że nadal nie funkcjonuje system powiadamiania ratunkowego. Izba podkreśla, że zadania numeru 112 wypełniają policja i straż pożarna, a kolejny termin uruchomienia systemu przesunięto na grudzień 2013 r.

NIK podkreśla, że niepokojące są wyjaśnienia pracowników pogotowia, według których część ludzi podaje przy wezwaniu karetki wyolbrzymione lub nieprawdziwe objawy, bo tak zasugerował im personel przychodni, w której nie mieli szans dostać się do lekarza lub zrobić szybko badań. Izba podaje, że z 1,8 tys. przeanalizowanych wyjazdów ze Stacji Meditrans w Warszawie aż 19 proc. dotyczyło innych świadczeń niż ratujące życie, a w Opolskim Centrum Ratownictwa Medycznego na 207 sprawdzonych wezwań 39 budziło wątpliwości.

Kontrolerzy NIK ustalili, że stan zatrudnienia w stacjach pogotowia nie zawsze odpowiadał ich rzeczywistym potrzebom. Brakowało zarówno lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych, jak i dyspozytorów. NIK zwraca uwagę na niebezpieczne rozwiązanie stosowane w przypadku braków kadrowych: wysyłanie specjalistycznych zespołów ratowniczych w niepełnym składzie (np. bez lekarzy), zwłaszcza w dni wolne i święta.

Tymczasem dyrektorzy kontrolowanych stacji pogotowia, ubiegając się o zawarcie umowy z NFZ, wykazywali stan zatrudnienia, który gwarantował pełną obsadę zespołów. W innym przypadku Fundusz nie zawarłby z nimi umów. Według wyjaśnień dyrektorów późniejsze zmiany kadrowe nie miały wpływu na obsadzanie zespołów wyjazdowych. W przypadku braku lekarza jego dyżury przejmowane były przez innego, dzięki odpowiednim zapisom w umowach cywilnoprawnych. NIK zwraca jednak uwagę, że niektórzy z lekarzy przepracowali w ten sposób nawet kilkaset godzin miesięcznie.
W skrajnej sytuacji, która miała miejsce w stacji Meditrans w Warszawie, były to 662 godziny. Oznacza to, że w ciągu doby na odpoczynek pozostawało w tym wypadku około dwóch, trzech godzin. Podobne zabiegi stosowano wobec ratowników medycznych, kierowców oraz dyspozytorów, i to nieprzerwanie, nawet przez 12 miesięcy z rzędu.
W ocenie NIK tak duża liczba wypracowanych godzin, nawet jeśli część z nich to tylko tzw. czas gotowości, zagraża zdrowiu i bezpieczeństwu personelu i może mieć negatywny wpływ na jakość udzielanych pacjentom świadczeń.