Monika Sewastianowicz: Jak wygląda ewaluacja działalności naukowej na zasadach wprowadzonych w ustawie 2.0?

Dr hab. Piotr Stec: Przede wszystkim rynek naukowy można porównać do gospodarki centralnie sterowanej - mamy jednego głównego udziałowca w postaci ministra nauki, który steruje naszymi działaniami, mówiąc nam, gdzie mamy publikować i w zasadzie, jakie prace są najbardziej atrakcyjne. Nasze osiągnięcia przeliczane są na punkty – taką umowną walutę, jak dolary w „Monopoly.”

Życzenia tego głównego inwestora w procesie ewaluacji ujęte są w trzy grupy – pierwszą są publikacje, drugą pieniądze np. z grantów lub za ekspertyzy. Trzecia grupa to wpływ na otoczenie, czyli jak nasze badania przekładają się na konkretne efekty. Tworząc przepisy, główny inwestor pomyślał sobie, że warto, by to wszystko przeliczane było według algorytmu – wskaże, ile zarobiliśmy na publikacjach i grantach, a eksperci ocenią wpływ na społeczeństwo. Na koniec każda uczelnia dowie się, ile zarobiła „punktodolarów” na pracownika przeliczeniowego.

 

I od tego będzie zależeć kategoria…

Tak, na podstawie tych kryteriów inni eksperci wskażą, od jakiego progu punktowego uczelnia w danej dyscyplinie uzyska kategorie od A+ do C. I to zaważy na jej przetrwaniu. Uczelnia, która zostanie oceniona na mniej niż B+ straci autonomię naukową i dydaktyczną, tudzież pieniądze. To kwestia życia lub śmierci – system finansowania skonstruowano tak, że jak się ma poniżej B+, to pieniędzy jest tak mało, że nie ma szans na odrobienie strat.

I tu jest pewien haczyk – bo system tylko pozornie jest obiektywny, udaje, że tym kursem walut steruje rynek, a nie arbitralne decyzje. Pokazała to wyraźnie ingerencja w listę czasopism – rozporządzenie wskazuje, jak przyznawać punkty określonym periodykom. W pierwszej kolejności bierze się pod uwagę obecność w danej bazie, kolejny krok to kryterium eksperckie. Ostatecznie o kształcie i liczbie punktów decyduje minister i wydaje komunikat.

Czytaj: 
Wrzutka na liście punktowanych czasopism – niektóre nagle docenione>>
Komitet Nauk Prawnych PAN krytykuje ministra za ingerencję w listę czasopism>>
Nowa lista czasopism nie była konsultowana z PAN, ani z rektorami>>

I nagle, na koniec okresu ewaluacji, okazuje się, że na listę wchodzą nowe czasopisma, które dostają punkty nie bardzo wiadomo dlaczego. Część z nich w ogóle nie spełnia kryteriów i nagle otrzymują po 40 czy 70 punktów. Nie twierdzę wcale, że to złe periodyki, życzę redakcjom jak najlepiej, ale z punktu widzenia samej ewaluacji to spory problem – przez cztery lata uznawaliśmy, że należy publikować w czasopiśmie A, a nagle okazało się, że od początku trzeba było stawiać na czasopismo B. Z perspektywy planowania losów dyscypliny na uczelni, to może być zwrot o 180 stopni.

Nie ma wątpliwości, że ostatnie zmiany w wykazie czasopism będą miały ogromne znaczenie dla tej oceny. Niektóre ośrodki, czego nie kryje samo ministerstwo, wyraźnie zyskały na podwyższeniu punktacji, dotyczy to np. Krakowa, Warszawy i Białegostoku. Pojawiły się też czasopisma z ośrodków, które wcześniej nie miały swoich punktowanych periodyków. Problem w tym, że nie wiemy, według jakich kryteriów to nastąpiło, bo na pewno nie tych wskazanych w rozporządzeniu, wygląda jakby tytuły wylosowała sierotka w ministerstwie. 

Komentarz: Minister: Złamałem prawo, ale tylko trochę>>
 

Ustawa 2.0 miała właśnie takie praktyki nieco ukrócić, postawić na umiędzynarodowienie nauki…

Teoretycznie powinniśmy publikować tam gdzie jest wysoki poziom, najlepiej międzynarodowo. Tylko że po tych zmianach dostaliśmy wyraźny sygnał, żeby się zabetonować i nie wychodzić na zewnątrz, bo jest to wygodne. Wystarczy wydawać czasopismo uczelniane, które dostanie dużo punktów. I publikować tylko tam. Zresztą nic dziwnego, że będziemy tak robić – patrząc z perspektywy menedżera, chodzi o uzyskanie jak najlepszego efektu, jak najniższym kosztem.

 

POLECAMY

 

Minister tłumaczy, że w zmianie chodziło o to, by uratować niektóre uczelnie przed utratą uprawnień. A przecież nie może być tak, że wszystkie będą miały tę samą kategorię…

W zasadzie nie widzę, czemu nie. W tym wypadku mogło się zdarzyć, że różnice punktowe pomiędzy poszczególnymi uczelniami były stosunkowo niewielkie, co znaczy, że wszyscy prowadzimy badania na podobnym (co nie znaczy, że fantastycznym) poziomie. Z tym, że teraz nie możemy w sposób sensowny przewidzieć, ile punktów potrzeba, żeby utrzymać uprawnienia. Dlatego wszyscy rzucili się publikować za jak największą liczbę punktów.

A czeka nas jeszcze jeden ważny etap - ustalenie progu punktowego, który pozwoli uczelniom zachować uprawnienia. Może być tak, że w grudniu minister po prostu weźmie linijkę i postawi kreskę na B+ - ci, którzy znajdą się ponad tą kreską przetrwają, reszta straci pieniądze i autonomię. Bo popatrzmy na obecną sytuację – owszem, część uczelni mocno zyskała na wykazie, ale są wśród nich także te, którym nie groził spadek, dla nich oznacza to, że nie zmieniając polityki publikacyjnej z dobrych stały się bardzo dobre.  Są też takie, którym minister punktów „nie dosypał” i z dobrych zrobią się przeciętne lub bardzo słabe. Dlaczego? Tego najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy.

Czytaj: Minister zapowiada dalsze zmiany na liście czasopism naukowych>>
 

Reforma miała sprawić, że uczelnie będą oceniane obiektywnie, a mamy coś w rodzaju  manipulowania normami w firmie – chcemy kogoś zwolnić, więc wyznaczamy mu normę, której w danych warunkach nie da się zrealizować?

Z zewnątrz mamy obiektywne normy, algorytmy, tabele w excelu, a wszystko może sprowadzać się do tego, że jednej osobie postawimy normę, którą łatwo spełni, a innej taką nie do zrealizowania. Możemy to przyrównać do „mechanicznego Turka”, w osiemnastym wieku chwalono się, że stworzono maszynę, która zawsze wygrywa w szachy. Po pewnym czasie okazało się, że nie był to żaden automat, a niskorosły arcymistrz szachowy, który siedział w środku i sterował zewnętrzną powłoką udającą maszynę. W kwestii wykazu i ewaluacji jest podobnie – teoretycznie decyduje matematyczny algorytm, a tak naprawdę ministerstwo, które po pierwsze modyfikuje wykazy czasopism, po drugie ma wpływ na to, od jakiego progu punktowego przyznawana będzie dana kategoria, co może być podyktowane podobnie arbitralnymi względami.