Zwiększenie liczby prawników z uprawnieniami nie powinno powodować spadku jakości świadczonych usług. A takie zagrożenie, w świetle projektu PiS zmieniającego zasady dostępu do zawodu radcy prawnego, adwokata i notariusza, jest realne. O projekcie PiS, z którym nie zgadzają się także aplikanci mówi Bartosz Pawelczyk, aplikant radcowski, prawnik w Kancelarii Radców Prawnych Jasiński i Jatczak w Poznaniu.

Ułatwienie dostępu do zawodów prawniczych stanowiło jedno ze sztandarowych haseł PiS w czasie minionej kadencji Sejmu. Również przygotowany obecnie przez tę partię projekt zmiany prawa o adwokaturze, ustawy o radcach prawnych i prawa o notariacie zmierza w tym kierunku. Ta ciesząca się w społeczeństwie sporą popularnością koncepcja niesie za sobą jednak wiele kontrowersji.
 
PiS po raz kolejny podejmuje próbę umożliwienia uzyskania tytułu adwokata lub radcy prawnego również bez ukończenia aplikacji. Tytułem przykładu, aby przystąpić do egzaminu adwokackiego lub radcowskiego wystarczyć ma pięcioletnie zatrudnienie na stanowisku referendarza lub asystenta sędziego, a nawet pięcioletnie zatrudnienie w strukturze administracji publicznej, jeżeli tylko wykonuje się tam czynności wymagające wiedzy prawniczej. Oznacza to, że magister prawa po odbyciu pięcioletniej praktyki w urzędzie miasta, mógłby zdawać egzamin uprawniający do wykonywania zawodu adwokata lub radcy prawnego, nie mając żadnego doświadczenia sądowego ani praktycznego przygotowania do prowadzenia własnej kancelarii. Abstrahując od tego, że rozwiązaniu powyższemu postawić można byłoby zarzut nieuczciwości w stosunku do osób odbywających płatną kilkuletnią aplikację, kontrowersje co do merytorycznego przygotowania idących tą drogą absolwentów wydają się być poważne. Nie jest to przy tym jedyny zapis projektu budzący obawy spadku jakości usług prawniczych. PiS chce także obniżenia progu punktowego koniecznego do zdania egzaminów wstępnych na aplikację do 60% (z dotychczasowych 76%), co w szkole średniej dawałby uczniowi słabą ocenę dostateczną.
 

Zgodnie z deklaracjami PiS-u, proponowane zmiany służyć mają zwiększeniu dostępności pomocy prawnej dla obywateli oraz ułatwieniu absolwentom prawa uzyskania pełni uprawnień zawodowych. Kierunek jak najbardziej słuszny i cele szczytne, tyle że jeden cel nie może szkodzić drugiemu. Zwiększenie liczby prawników z uprawnieniami nie powinno powodować spadku jakości świadczonych usług. A takie zagrożenie, w świetle projektu, jest realne. Tym bardziej, że niezależnie od planowanych ułatwień w uzyskaniu tytułu adwokata lub radcy prawnego, PiS przygotował w minionej kadencji również projekt tzw. ustawy o licencjach prawniczych, która umożliwić ma nieposiadającym ukończonej aplikacji magistrom prawa z kilkuletnim doświadczeniem wykonywanie czynności identycznych z adwokatami i radcami prawnymi. Skoro zasady przyjmowania na aplikację, dzięki dokonanym zmianom, stały się zobiektywizowane, tworzenie alternatywnych rozwiązań w postaci licencji rodzi pytanie o celowość ich wprowadzania. Zwłaszcza, że i w świetle obowiązujących obecnie regulacji, absolwenci prawa mają w pewnym zakresie możliwość świadczenia pomocy prawnej bez aplikacji.  

Argument PiS-u, iż klientowi pozostawić należy możliwość wyboru pomiędzy skorzystaniem z usług adwokata/radcy prawnego albo osoby z licencją prawniczą budzi uzasadnione kontrowersje. Prawnik to związany z dużą odpowiedzialnością zawód zaufania publicznego, który właśnie dla dobra klienta winien być wykonywany jedynie przez osoby z przygotowaniem potwierdzonym okresem aplikacji oraz egzaminem. A klient nie dysponuje wiedzą pozwalającą mu ocenić jakość prawnika. Jakość tę powinno gwarantować państwo, wprowadzając kontrolę możliwości wykonywania zawodów prawniczych, tak jak ma to miejsce na przykład w odniesieniu do zawodów medycznych. Nie może przecież przeprowadzać operacji lekarz nie ukończywszy specjalizacji z chirurgii, nawet jeśli pacjent wolałby z różnych względów udać się do zwykłego absolwenta medycyny.